[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tym, po co tu przyjechała. Żadnych romantycznych uniesień. Miała przecież misję do spełnienia. Ann opadła na wolne krzesło obok Maggie. Nie kichała, jakby uczulenie chwilowo przestało jej dokuczać. - Zgłosiłam naszą trójkę. Jutro mamy dyżur w kuchni. Może być? - Kiedy zapisywałam się na warsztaty, myślałam, że posiłki i obsługa wliczone są w cenę. Ann pokręciła głową. - Trzeba było przeczytać wszystko, co w umowie napisane jest drobnym drukiem. Tam stoi czarno na białym, jakie są zasady. - W ostateczności dam sobie radę z odgrzewaniem gotowych dań w mikrofalówce - jęknęła Suzy. - Umiem gotować - uspokoiła je z westchnieniem Maggie. - Żadnych niespodzianek. Proste, zdrowe potrawy. Od lat pichcę w domu, bo inaczej tata miałby kłopot z cholesterolem. - W takim razie proponuję, żebyś kucharzyła, Suzy będzie podawać do stołu, a ja pozmywam. Zgoda? Maggie i Suzy kiwnęły głowami. Gdy wszystko zostało ustalone, zaczęły plotkować o facetach, a potem ustaliły wspólnie, gdzie warto robić zakupy. Gdy rozmowa zeszła na ciuchy, naturalną koleją rzeczy wróciły do dyskusji o facetach. - Wiecie co? - szepnęła Maggie. - Moim zdaniem on wcale nie jest taki dobry. - Kto? Ben Hunter? Wierz mi, musi być super. - Jak się łatwo domyślić, tę błyskotliwą uwagę wypowiedziała Suzy. 39 - Mówiłam o naszym mistrzu - odparła Maggie. -Podobały wam się jego akwarele? - Ma wielu zwolenników wśród miłośników malarstwa realistycznego, których jest całkiem sporo - wyjaśniła Ann, która okazała się dość biegła w tej kwestii i poważnie tym zainteresowana, chociaż odpuściła sobie dzisiaj większość zajęć. Maggie już miała wygłosić złośliwą uwagę na temat malarzy pejzażystów, gdy Suzy mruknęła: - Cicho, mamy gościa. Zatrzymał się za krzesłem Maggie. Nie musiała odwracać głowy, żeby wiedzieć, kto tam stoi, a zresztą wolała siedzieć sztywno, bo przy najlżejszym ruchu otarłaby się o niego. Głowę miała chyba na wysokości paska... może ciut niżej. Zresztą lepiej nie wiedzieć. - Cześć - zagadnęła kokieteryjnie Suzy. - My się znamy, prawda, Ben? Ann, to jest Ben. Ben, oto nasza współlokatorka Ann. Przyjechała wczoraj późnym wieczorem. - Wiem, już się poznaliśmy. - Ben dotknął ramienia Maggie, która wstrzymała oddech. - Znajdziesz dla mnie chwilkę? - Zwrócił się do dziewczyn. - Przepraszam, ale mam sprawę i chciałbym pogadać na osobności, więc porywam Maggie. - Proszę bardzo - odparła Ann. Suzy uśmiechnęła się tajemniczo. Maggie nie bez trudu nabrała powietrza, odsunęła krzesło i poszła za Benem na werandę. Jak mogła być taką kretynką! 40 ROZDZIAŁ PIĄTY Po ślicznym zachodzie było jeszcze dość jasno, a zmierzch zapadał powoli. - Tu jest naprawdę bardzo pięknie - stwierdziła z ożywieniem Maggie. Była zdenerwowana, choć na co dzień w ogóle się nie denerwowała. - Aha. Ładne miejsce. Jak zielono! Tam, skąd przyjechałem, jest zupełnie inaczej - odparł z roztargnieniem Ben. Wydawał się zbity z tropu. Zamiast podziwiać krajobraz, gapił się na Maggie. - A skąd cię tu przyniosło? - Słucham? Ach tak... Z zachodniego Teksasu. Mieszkałem w małej mieścinie, o której zapewne nigdy nie słyszałaś. Okolica jest płaska jak stół, jeśli nie liczyć mrowisk. - Równiny mają swój urok - mruknęła zdezorientowana. Ben z pewnością nie wyciągnął jej na werandę, aby dyskutować o urokach pejzażu. Do czego zmierzał? Co miał do powiedzenia? Dlaczego nie mógł z nią pogadać w obecności innych uczestników kursu? - Maggie? Czyżby zachrypł z przejęcia? A może to słuchowe omamy? Uniósł ramiona, lecz zaraz je opuścił. Maggie wstrzymała oddech. Znowu podniósł ręce i tym razem dotknął policzków Maggie. Łagodnym ruchem skłonił ją, żeby uniosła twarz. Nie zamykała oczu, póki mogła go widzieć. Potem obraz stracił ostrość i poczuła na wargach czułe, łagodne dotknięcie jego ust. Pocałunek nie był śmiały ani zaborczy, tylko [ Pobierz całość w formacie PDF ] |