[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wiatr". - Rozdarł koniec bandaża i uczynił zgrabny węzeł.
- A teraz leż sobie grzecznie.
Leżała grzecznie przez blisko godzinę, popijając z małej
pękatej buteleczki sok ananasowy, podczas gdy Troy mio-
tał się z odkurzaczem i wilgotną ścierką. W końcu jednak
nie wytrzymała tego przymusowego leniuchowania i uzy-
skawszy przyzwolenie Troya, wróciła do swoich zajęć. Siłą
rzeczy, wykonywała każdą czynność powoli i ostrożnie,
a jednak robota posuwała się naprzód. Skończyli, gdy słoń-
ce dotknęło linii horyzontu.
- Co chciałbyś na kolację? - zapytała.
- Kolację zjemy na mieście. - Rozprostował się, odgar-
nął z czoła włosy i omiótł krótkim spojrzeniem lśniące
podłogi. - Po tym wszystkim należy się nam chwila przy-
jemności i odprężenia.
Wypad do miasta łączył się, rzecz jasna, z koniecznością
odświeżenia się i przebrania. Lucy wzięła prysznic, co
z uwagi na zabandażowaną rękę okazało się czynnością
dość skomplikowaną, po czym ubrała się w eleganckie ciu-
szki i spojrzała w lustro, Troy miał rację - z krótszymi
włosami było jej bardziej do twarzy.
Niby drobnostka, lecz poczuła przypływ optymizmu.
Musi tylko uzbroić się w cierpliwość. Prędzej czy pózniej
Troy otworzy się przed nią, a ona przyjmie go wówczas
z otwartymi ramionami, przygarnie i utuli.
Restauracja, którą wybrał Troy, okazała się miejscem
wyjątkowo uroczym. Usytuowana tuż nad morzem, tonąca
w kwiatach, ofiarowywała komfort intymności i całą masę
subtelnych zmysłowych doznań. Złożyli zamówienie, po
S
R
czym, rozkoszując się egzotycznymi potrawami, patrzyli
na wędrujący po niebie księżyc i słuchali dochodzącej
z oddali rzewnej skargi hawajskiej gitary. Lucy właściwie
nie mogła się skarżyć. Na pełnię szczęścia nie pozwalał jej
tylko uporczywy ból lewej ręki.
Troy poprosił o rachunek, zanim jeszcze skończyli
deser.
- Zjemy te lody, zapłacimy i wracamy do domu - po-
wiedział.
Ich domem był  Morski Wiatr". Natomiast dla Lucy
dom był tam, gdzie w danej chwili znajdował się Troy.
- Przykro mi, że tak szybko znudziłeś się moim towa-
rzystwem.
- Bzdura. Po prostu wiem, że nie czujesz się najlepiej.
Zapłacił rachunek, podał jej rękę i zaprowadził do dżipa,
niczym ojciec córkę, którą odebrał właśnie ze szkoły.
- Jutro rano zafundujemy sobie przyjemność robienia
szalonych zakupów.
Wiedziała już cokolwiek o Troyu. Nie należał do męż-
czyzn, którzy czarują kobiety słodkimi słówkami, a raczej
do tych, na których można polegać. W jego obecności
czuła się bezpieczna i spokojna. Pełnił na  Morskim Wie-
trze" obowiązki kapitana, ale był nim również z charakteru
i osobowości. Można pozazdrościć załodze, która ma po-
wody, by bezgranicznie ufać swojemu kapitanowi.
Toteż kiedy uruchomił silnik i włączył się w potok po-
jazdów, ufnie złożyła głowę na jego ramieniu. Podziękował
jej za to pocałunkiem w usta. Nie był to żaden namiętny
pocałunek, niemniej sprawił Lucy ogromną radość. Oto
krok po kroku zbliżała się do swojego kapitana -'dzielący
ich mur pękał i kruszył się.
S
R
Wkroczyli na pokład  Morskiego Wiatru" przy akom-
paniamencie cykania świerszczy, szumu palm i pluskania
wody, rozpryskującej się o betonowe nabrzeże.
Z uwagi na to, że jej dotychczasowa kabina przygoto-
wana już była na przyjęcie gości, Lucy postanowiła spędzić
tę noc w saloniku.
- Nic z tego - sprzeciwił się Troy. - Od razu przenosisz
się do mojej kabiny. Kiedy będziesz już w łóżku, zawołaj
mnie, a dam ci proszek przeciwbólowy.
- Ale....
- %7ładnych protestów. Nie musisz się niczego obawiać
z mojej strony. Przez cały tydzień będę kładł się spać do-
piero po twoim zaśnięciu. A jeśli kiedykolwiek zdecydu-
jemy, że pójście ze sobą do łóżka nie byłoby znowu takim
strasznym grzechem, uczynimy to w miejscu bardziej do
tego celu się nadającym niż ta łajba, na której słychać nawet
kichnięcie pająka.
 Jeśli..." -jedno z najokropniejszych słów w słowni-
ku. Lecz to jeśli wzbudzało również pewną nadzieję. Oz-
naczało bowiem, że Troy w ogóle pomyślał o takiej możli-
wości, a zatem w jakimś sensie uwzględniał ją w rachun-
ku. Na razie jednak mogła być całkowicie pewna, że Troy
jej nie dotknie. Wręcz przeciwnie, Gwarantował jej, że
w maleńkiej przestrzeni, którą mieli dzielić ze sobą, zacho-
wa maksimum prywatności.
- To dziwne - powiedziała - ale kiedy jesteś na mnie
wściekły, wówczas mobilizuję się i radzę sobie z tobą cał-
kiem niezle. Lecz kiedy jesteś taki jak teraz, czuję, że
jestem na granicy płaczu, w nastroju ckliwym i mazgajo-
watym, by nie rzec, papkowatym. I tylko nie śmiej się ze
mnie. Mówię to ze śmiertelną powagą.
S
R
- Papkowate to były te lody, które dziś jedliśmy - za-
uważył.
- Takie lody należy zjadać możliwie najszybciej, ina-
czej całkiem się roztopią. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.