[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Prudence i Sebastian wiele robią, żeby to zmienić.
- Czy wiadomo ci także, jaki panuje tam brud i zaduch? Na ulicach widzi się rzesze pijanych
żebraków i dzieciaki w łachmanach. Roi się tam od złodziei, nie brak też morderców.
Judith zrobiła się okropnie blada.
- Mam rozumieć, że ilekroć Charles tam idzie, jego życie jest zagrożone?
- Nie obawiaj się. Da sobie radę. Chodzi mi o ciebie. Wspomniałaś, że chciałaś mu towarzyszyć w
takiej wyprawie. Powiedział, dokąd się wybiera?
- Z pewnością nie do slumsów, mój drogi. - Pełna obaw postanowiła wyznać Danowi wszystko. -
Charles pojechał do matki, która ciężko zachorowała. Prawdopodobnie ma ospę.
Dan natychmiast zrozumiał, o co chodziło Truscottowi i w jakim celu wymyślił tę historyjkę.
Postąpił bardzo sprytnie, wspominając o zakaznej chorobie.
- Znasz jego matkę? - spytał rzeczowo. - Do tej pory chyba o niej nie wspominał.
- Nie przypominam sobie - przyznała Judith, obserwując twarz Dana, która wyrażała ogromne
zdumienie. - Pewnie uznasz mnie za idiotkę, ale do głowy mi nie przyszło, żeby zapytać o jego
rodziców. Uznałam, że pomarli.
- On również nie poruszał tego tematu, prawda? - spytał oskarżycielskim tonem.
Judith była świadoma, że znów ogarnia go złość, toteż łagodnym ruchem położyła mu dłoń na
ramieniu.
- Nie kłóćmy się - poprosiła. - Szkoda na to czasu. Tak się cieszę z naszego spotkania.
Serce Dana pełne było najczulszej miłości. Pragnął objąć ukochaną i zapewnić, że odtąd sam będzie ją
chronił przed złem. Nie pozwolił sobie jednak na taki poryw uczucia.
Co mógł jej zaoferować? Nie miał majątku, niewiele znaczył w wyższych sferach. %7ładnych
pieniędzy, żadnej pozycji! Mierziła go myśl o wspólnym życiu za jej pieniądze. Był w tej kwestii
wyjątkiem, ponieważ większość znanych mu wytwornych młodzieńców, obracających się w wielkim
świecie, marzyło o poślubieniu bogatej dziedziczki. Bóg z nimi, pomyślał.
Był głęboko przekonany, że obowiązkiem mężczyzny jest zapewnienie najbliższym dostatku.
Sposępniał, zadając sobie pytanie, jak długo ma czekać, aż stać go będzie na założenie rodziny.
- Dan, co cię trapi? - Judith obiema dłońmi ujęła jego rękę, ale wyrwał ją, jakby ten czuły gest
wydał mu się niestosowny.
- Przestań! - rzucił opryskliwie. Kto inny uznałby jej odruch za jawną zachętę, ale on nie mógł iść
za głosem serca.
- Wybacz! - szepnęła drżącymi wargami. - Nie chciałam cię urazić.
- Co ty mówisz? - obruszył się i dodał żarliwie: - Dobrze wiesz, że ja... - Zamilkł w pół zdania. Po
chwili dodał: - Wybacz! Rzeczywiście nie warto się kłócić. Coraz bardziej oddalali się od głównej alei,
idąc mało uczęszczaną ścieżką wśród dorodnych krzewów.
- Musimy wracać - powiedziała zakłopotana Judith. Gdyby ktoś znajomy spotkał ich tutaj,
uznałby pewnie, że umówili się na schadzkę.
- Dlaczego? - Dan nie krył zdumienia, lecz po chwili domyślny uśmiech rozjaśnił mu twarz. -
Uważasz, że wyglądamy jak dwoje pieniaczy, którzy szukają ustronnego miejsca, żeby się
awanturować.
- %7ładne z nas nie lubi awantur - przypomniała wesoło. -Szczerze mówiąc, lękam się plotek.
Dan poufałym gestem wziął ją pod rękę.
- Nie ma powodu do obaw. Dla rozplotkowanych dandysów jeszcze za wcześnie na spacer. Dasz
wiarę, że Brummell codziennie rano pięć godzin poświęca na poranną toaletę?
- Co ty powiesz? Poznałam go jakiś czas temu i wydał mi się sympatyczny. W jego wyglądzie
uderzyła mnie szlachetna prostota. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie interesował się, czy fałdy
płaszcza są dobrze ułożone, a fular prawidłowo zawiązany.
- Stroi się tak długo, aż osiągnie doskonałość. Potem nie zaprząta sobie tym głowy.
Judith odetchnęła z ulgą, bo niebieskie oczy Dana śmiały się do niej. Każda godzina spędzona w
jego towarzystwie była cudowna, nie zamierzała więc tracić choćby minuty na niepotrzebne kłótnie.
- Przemyślałeś moją sugestię?
- Chodzi o projekty? Owszem. Wiesz zapewne, że lord Nelson wrócił do Anglii. Zamieszkał w
Merton z Hamiltonami. Całkiem blisko stamtąd do granic Londynu. Słyszałem, że po bitwach u
wybrzeży Egiptu i Danii nie ma dość okrętów. Przesłałem mu projekt szybkiego statku, nadzwyczaj
sprawnie wykonującego rozmaite manewry. Judith radośnie klasnęła w ręce. Oczy jej zabłysły.
- Jeśli takie jednostki są mu teraz potrzebne, z pewnością da ci znać.
- Nie chcę robić sobie wielkich nadziei. Może nie znajdzie czasu, żeby obejrzeć moje rysunki...
- Na pewno zwrócą jego uwagę. Jestem o tym przekonana. To wspaniały człowiek, prawdziwy
geniusz. Nic mu nie umknie.
Dan z uśmiechem słuchał pełnej entuzjazmu tyrady.
- Widzę, że i ty podziwiasz bohatera naszych czasów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.