[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dobrze. Czy już wiesz, co chcesz robić, gdy stąd wyjedziesz? Ale Isabel jeszcze się nie zdecydowała. Mogła wrócić do Chicago i uczyć w sierocińcu, pozostać w Sweet Creek i zatrudnić się na posadzie miejskiej nauczycielki albo pracować w Liddyville. Ale to nie przyszłość ją przerażała. Serce ściskało się jej z bólu na samą myśl, że zostawi za sobą marzenia, gdy opuści ten skrawek ziemi. Była realistką i wiedziała, że prędzej czy pózniej i tak musi stąd wyjechać. Jej zmarły mąż postawił dom w wyjątkowo niebezpiecznym miejscu i pierwsza duża powódz zaraz by go zmyła. Taak, trzeba będzie się stąd wyprowadzić, lecz na samą myśl o spakowaniu wszystkiego i zostawieniu domu i rancza na pastwę losu bolało ją serce. Ten dom i ziemia były marzeniem Parkera. Zginął, broniąc tej ziemi. Douglas nigdy tego nie zrozumie... - Nie chcę teraz o tym rozmawiać - powtórzyła stanowczo. - Prędzej czy pózniej musisz stawić czoło rzeczywistości. Isabel wstała od stołu i poszła do kuchni. - Skoro Boyle wyjeżdża do Dakoty, mam mnóstwo czasu, by się zastanowić. - Nie... nie masz czasu. Chyba, że już całkiem oszalałaś i wierzysz w to, co on mówi. - Masz ochotę na ciasto? Mogę upiec, zjesz po powrocie z miasta. - Na miłość boską! Powinnaś zacząć myśleć o przyszłości, a nie o wypiekach! Isabel stanęła w drzwiach kuchni i spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. - Mam ochotę upiec ciasto - powiedziała spokojnie, cedząc słowa. - Kiedy piekę, mam czas do namysłu. Masz ochotę na ciasto czy nie? Była tak wściekła, że Douglas pomyślał, iż zastrzeli go, jeżeli odmówi. Skinął więc tylko głową. - Ależ tak. W parę minut pózniej wyjechał z rancza; sprawdził posterunki ludzi Boyla, po czym udał się do miasta. U doktora Simpsona zjawił się dobrze po północy. Doktor czekał na niego w kuchni z filiżanką gorącej kawy w jednej i odbezpieczonym rewolwerem w drugiej ręce. - Bardzo pózno dziś przyjechałeś - odezwał się. - Usiądz i nalej sobie kawy, synu. Powiedz, co z małym Parkerem? Douglas przysunął krzesło, siadł na nim okrakiem i poprosił doktora, by nie zawracał sobie głowy kawą. - Parker ma się całkiem niezle, ale Isabel była przeziębiona. Co mamy zrobić, jeżeli dziecko się zarazi. - Trzymać go w cieple... - Cały czas trzymamy go w cieple. Nie można zrobić nic innego? A jeżeli dostanie gorączki? - Douglasie, nie musisz na mnie krzyczeć. Dziecko jest jeszcze małe, a dzisiejsza medycyna niewiele może mu pomóc. Trzeba tylko mieć nadzieję i modlić się, żeby nie zachorował. - Chcę zabrać ich oboje z tego kanionu jak najszybciej, zanim go na przykład zaleje woda. A jeśli będziemy bardzo uważać... Urwał, nie wiedząc, jak wyprosić u doktora Simpsona zgodę na wywiezienie dziecka. Starszy mężczyzna potrząsnął głową. - To cud, że dziecko w ogóle przeżyło. Czy wiesz, ile byś ryzykował, przewożąc je teraz? Poza tym, dokąd chcesz ich zabrać? Boyle wywróci Sweet Creek do góry nogami, żeby ich odnalezć, a do Liddyville nie możecie pojechać, bo nie wiadomo, kto tam jest wspólnikiem, a kto wrogiem Boyle'a. Rozmawialiśmy już o tym. Wystarczy, że ktoś w Liddyville usłyszy o waszym przyjezdzie i doniesie temu łotrowi... ludzie lubią plotkować. Powiadam ci, że to zbyt niebezpieczne. - Ale się narobiło - mruknął Douglas czując, że zaczyna go boleć głowa. - Czy to Isabel chce wyjechać jak najszybciej? Douglas potrząsnął głową. - Isabel wie, że prędzej czy pózniej musi to zrobić, ale nie chce o tym rozmawiać. Cały czas odkłada decyzję. Drażni mnie to... - Wiem, wiem... Mam dla ciebie złe wieści, synu - dodał po chwili doktor Simpson. - Boyle zatrudnił nowego człowieka... nazywa się Spear i wygląda na niezłego drania. Boyle niedługo wyjeżdża do Dakoty i zostawia wszystkie interesy w rękach tego Speara. - Doktor pociągnął długi łyk kawy. - Nikt w mieście nie podejrzewa, że ktoś pomaga Isabel. Macie dużo szczęścia, że Boyle wyjeżdża... może lepiej poczekać jeszcze z miesiąc i dopiero wtedy wywiezć dziecko z miasta. - Wcześniej mówił pan, że możemy wyruszyć, gdy Parker skończy osiem tygodni. - Mówiłem też, że lepiej poczekać, aż skończy dziesięć tygodni. - Gdybym mógł teraz sprowadzić pomoc... - Przemyśl to, synu. Przecież nie chcesz rozpętywać wojny. Jak obroniłbyś Isabel i dziecko? Ale wszystko ma też swoje dobre strony... - Ignorując pełne niedowierzania spojrzenie Douglasa, kontynuował: - Doskonale poradziłeś sobie przez siedem tygodni... jestem przekonany, że poradzisz sobie przez następne trzy, czy cztery. Potem poślesz po pomoc i zatroszczysz się o przyszłość Isabel i jej dziecka. Nadal nie podoba mi się pomysł wystawienia małego na chłód, ale im jest starszy i silniejszy, tym lepiej... tym większe ma szansę. Skoro Boyle'a nie będzie w okolicy, wszystko powinno pójść gładko. Widzisz? Wcale nie jest tak zle, jak ci się zdawało. - Do diabła, właśnie, że jest zle. Doktor Simpson zachichotał. - Czyżby Isabel zalazła ci za skórę, synu? - Douglas nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami. - To jasne jak słońce. Czyżbyś już zdążył zakochać się w naszej dziewczynce? - Nie - odrzekł natychmiast Douglas; jednak na nic zdało się zaprzeczanie. Wiedział, że już dawno się w niej zakochał. ROZDZIAA 9 Douglas czuł się nieszczęśliwy. Jeszcze nigdy w życiu nie był tak sfrustrowany i wcale mu się to nie podobało. Poza tym, cały czas był wściekły na Isabel. Na szczęście, ona niczego się nie domyślała, on zaś był pewien, że Isabel nie zauważa rzucanych jej ukradkowych spojrzeń. Usiłował trzymać się od niej z daleka i poprzysiągł sobie, że przestanie się z nią droczyć. Nie miał prawa jej pożądać, a poza tym, Isabel nadal nie była gotowa przyznać, że jej małżeństwo okazało się katastrofą, a mąż nieudacznikiem. Jeżeli chciała uważać zmarłego Parkera Granta za wcielenie doskonałości, to chwała jej za to i nic Douglasowi do tego. Postanowił, że od tej pory nie powie ani słowa o głupocie czy niekompetencji tego człowieka; w końcu kim był, by osądzać zmarłego? Jakie miał prawo go krytykować? I dlaczego tak bardzo denerwowało go przywiązanie Isabel do pamięci o mężu? To było nielogiczne. Douglas zawsze cenił u ludzi lojalność, a jeżeli dochowywali wierności innym, nawet w niesprzyjających warunkach, tym bardziej [ Pobierz całość w formacie PDF ] |