[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z instrukcją Dana milczał jak zaklęty. - McBride, proszę mi obiecać, że dopóki nie zostanie pan o coś wprost zapytany - powiedział adwokat przed przybyciem Costella - nie odezwie się pan ani słowem. Proszę wyjaśnienia zostawić mnie i Gillian. Rozumiała, jaki był powód tej prośby. Cleve czuł się winny, ponieważ nie towarzyszył Gillian na szczyt budow li, co doprowadzało go do wściekłości. Adwokat obawiał się, że w takim nastroju mógłby wybuchnąć gniewem. Ponieważ Gillian poparła Dana, Cleve, choć niechętnie, musiał na to przystać i teraz wprost skręcał się na sofie. Gillian zastanawiała się, jak długo uda mu się panować nad sobą. Porucznik zajrzał do notesu. - Czy wszystko się zgadza, pani Randolph? - Tak, chciałabym tylko podkreślić, że nie byłam sama 88 z Charlesem Reardonem na szczycie cieplarni. Ktoś z całą pewnością był tam jeszcze, ukryty we mgle. Costello pokiwał głową z namysłem. - Domniemany zabójca. A jak, pani zdaniem, zdołał się stamtąd wydostać? Gillian wiedziała, że detektyw musiał już sam rozważać wszystkie możliwości, ale podała mu swoją wersję. - Musiał się ukryć w gąszczu, a potem wyślizgnął się na zewnątrz. Albo też... - Co takiego, pani Randolph? - Jest tam mnóstwo otworów wentylacyjnych. Mor derca mógł uciec tamtędy i zsunąć się na dół po stalowym szkielecie budynku. - Pochyliła się do przodu z przeję ciem. - Powiem panu coś jeszcze. Myślę, że Reardon był już martwy, kiedy wchodziliśmy z Cleve'em do cieplarni. W przeciwnym razie słyszałabym coś więcej. - W taki razie, co państwo usłyszeli, jeśli nie był to wystrzał? Cleve coś zaczął mamrotać, ale Dan posłał mu surowe spojrzenie i odpowiedział za nich: - Sądzę, że to oczywiste, poruczniku. Chodziło o to, by rzucić podejrzenie na panią Randolph, skoro wkroczyła na scenę. - To całkiem możliwe - zgodził się detektyw z ka mienną twarzą. - Wszystko, co pan sugeruje, jest możliwe. Jednak Gillian z przerażeniem podejrzewała, że jej ze znania nie są traktowane poważnie. Porucznik najpewniej nie uwierzył w żadną widmową postać we mgle, tylko uważał, iż to ona zastrzeliła Reardona. Zwiadczyły o tym jego słowa: CZY MASZ ALD3I? 89 - Jest również możliwe, że morderca użył jednego z otworów wentylacyjnych, aby pozbyć się broni. Mogła zostać wrzucona w zarośla, a potem znaleziona i ukryta, gdy policjanci zajęci byli zabezpieczaniem śladów i prze szukiwaniem budynku. Jak "państwo uważacie? Spojrzenie Dana ostrzegło Gillian i Cleve'a, żeby nie odpowiadali. Detektyw mlasnął językiem o zęby, gdy pochylił głowę i zajrzał kolejny raz do notesu. Potem znowu błysnął uśmiechem. - Sprawdzam tutaj swoje informacje. Kula, którą zabi to Reardona, pochodzi z broni kaliber 40. A tu interesująca rzecz... wiem, czysty przypadek... ale zdaje się, że na pani nazwisko jest zarejestrowany półautomatyczny glock kali ber 40, prawda, pani Randolph? Cleve zesztywniał, gotował się do gniewnej riposty, lecz Dan powstrzymał go znowu, tym razem odpowiada jąc ostro: - Pan przekracza wyznaczone granice, poruczniku. Gillian, przypominam ci. Masz prawo nie... - Muszę to wyjaśnić - uparła się Gillian. - Poruczniku, owszem mam taką broń, a także konkretny powód, by ją posiadać. Opowiedziała o Lassiterze. Detektyw nie okazał żadne go zdziwienia. Najwyrazniej zapoznał się także z tym aspektem sprawy. - Z łatwością mogę udowodnić - ciągnęła - że moja broń nie była użyta w zabójstwie Reardona. Jest zamknięta w schowku na rękawiczki w moim samochodzie, który od piątku rano stoi na dole na parkingu. 90 Otworzyła torebkę i wyjęła kluczyki. - Co mam zrobić, pani Randolph? - zapytał Costello, żeby nie było żadnych wątpliwości. - Na zewnątrz czeka pański współpracownik. Proszę go wysłać do garażu po mój rewolwer. Chcę, żeby pan go sprawdził. Pragnę udowodnić, że kula, która zabiła Rear dona, nie pochodzi z mojej broni. - Jest pani tego pewna? - Tak. Proszę mu powiedzieć, że chodzi o zielone vol- vo w samym końcu garażu. Dan nie zgłaszał żadnych obiekcji, ale wyraz jego twa rzy wskazywał, że nie pochwala decyzji Gillian. Porucznik podszedł, wziął kluczyki i wyszedł z gabinetu, aby udzie lić instrukcji drugiemu policjantowi, który stał w pobliżu recepcji. Ledwie wyszedł, Cleve wybuchnął: - Do diabła, on ją chce złapać w pułapkę! Zamierzają ukrzyżować, a ty... - napadł na Weinsteina. - Cleve, proszę cię... Wiem, że ci się to nie podoba, Dan - zwróciła się do Weinsteina - ale musiałam im dać broń. To może mnie oczyścić z podejrzeń. Jednak Gillian straciła nieco pewności siebie, kiedy porucznik wrócił do gabinetu. Gdy czekali na powrót poli cjanta z garażu, Costello podjął wyzwanie: - %7łałuję, że sprawa się komplikuje, pani Randolph, ale wynikł jeszcze inny problem. Maureen Novak zeznała, że nie telefonowała do pani i nie proponowała pani spot kania. Gillian nie była aż tak bardzo zaskoczona, bowiem już wcześniej doszła do wniosku, że Maureen musiała mieć 91 jakiś związek z mordercą, ale nie chciała włączać w tę sprawę klientki, dopóki nie okaże się to absolutnie ko nieczne. Teraz nadeszła taka chwila. - Stwierdziła pani, że Novak była w cieplarni. - Poki wał głową z udawanym wahaniem. - Okazało się jednak, że cały dzień pracowała w ogrodzie razem z czterema in nymi ogrodnikami. Więc jak pani przypuszcza, kto dzwo nił do pani, pani Randolph? - Ta sama osoba - odpowiedziała Gillian stanowczo - która wołała do mnie ze szczytu palmiarni, udając prze ziębioną Maureen. To na wypadek gdyby jej głos wydał mi się dziwny. Boże, przecież znała kogoś, kto potrafił udawać dowol ny głos - dziecka, kobiety, zwierzęcia - i przez całe lata zabawiał tym publiczność! - Poruczniku, już wiem, kto to był. Tego ranka popeł niłam straszne głupstwo. - O kogo chodzi, pani Randolph? - Victor Lassiter. - Mężczyzna, który pani zdaniem prześladuje panią? - Tak. Porucznik pokiwał wolno głową, rozważając tę możli wość. Po lekkim skrzywieniu ust Gillian mogła poznać, że uznał to za naciągany wymysł zdesperowanej kobiety. Jak mogłaby udowodnić, że Victor udawał Maureen, skoro nikt nie może potwierdzić jej oświadczenia? Gillian była jedyną osobą, która słyszała ten głos w słuchawce telefo nicznej oraz w cieplarni. - Czy nie ponosi panią wyobraznia? - spytał detektyw. Nie potrafił zapanować nad pogardliwym uśmiechem. 92 [ Pobierz całość w formacie PDF ] |