[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kańska spojrza ła na nie go ze zdziwie niem.
 Umiesz go to wać?
 Kie dyś umiał  po wie dział Ma jor.  Resztka ca lvadosu też chy ba jeszcze jest? Czy już
nie ma?
Za trzy ma li się pod de lika te sa mi i Czac ki po szedł kupić coś na ko la cję. Wró cił z dwie ma
pełny mi pla stiko wy mi tor ba mi. W domu usie dli na chwilę przy sto liku i Igor rozlał ca lva dos
do trzech kie liszków, a kie dy wy pili, po szedł do kuchni. Do biegł go z po ko ju szmer roz mo wy,
ale nie sły szał, o czym roz ma wia li. Za jął się przy go to wa niem ko la cji.
Oczy ścił i umył świe że pstrą gi, wy file to wał je i uło żył w dużej misce. Przy go to wał ma ry na 
tę, za lał nią ryby i odsta wił na czy nie. Włą czył pie kar nik i za jął się sa łatką, kie dy we szła Kań
ska. Przy glą da ła mu się przez chwilę, jak kroi po mido ry, pa pry kę, a po tem jak za czy na sie kać
nat- kę pie trusz ki i wszystko wrzuca do dużej prze zro czy stej miski.
 Lubię pa trzeć na męż czyzn w kuchni.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
 Wy glą da cie tak...  za sta no wiła się  ...wy glą da cie le piej niż ko bie ty, ja koś tak... do 
stojnie. Je śli po tra ficie to ro bić  do kończy ła ze śmie chem.
Sta nę ła bliżej i obser wo wa ła, jak wyjmuje z szafki różne przy pra wy, oliwę i musz tar dę, jak
wy ciska sok z cy try ny i jak miażdży ząbki czosnku.
 Co mogę ro bić?  za py ta ła.
Prze sunął w jej stro nę dwie ce bule, czer wo ną i zwy kłą. Po pro sił, żeby jedną, tę czer wo ną,
po kro iła w ta lar ki, a drugą drobno.
Pra co wa li w milcze niu. Zer k nął na Kańską. Za uwa ży ła jego spojrze nie i uśmiechnę ła się,
kie dy ce bula po raz ko lejny wy mknę ła jej się z dło ni. Tym ra zem spa dła na podłogę. Ode brał
jej nóż i po ka zał, co zro bić, żeby było ła twiej, a po tem wró cił do sa łatki. Cały czas milcze li. Do 
brze się czuł, przy go to wując ko la cję. Po ruszał się spraw nie, z przy jem no ścią przy po minał so 
bie, jak lubił go to wać.
Usły sze li do bie ga ją cą z po ko ju muzy kę. Czac ki przez chwilę słuchał.
 Handel  po wie dział.  Mu zy ka na wo dzie. Mo gło być go rzej  do dał z uśmie chem.
 Nie wie dzia łem, że Ma jor po tra fi so bie po ra dzić z gra mo fo nem.
 Dla cze go mó wisz o nim  Ma jor ?
Za sta no wił się.
 Nie wiem, chy ba z przy zwy cza je nia. A jak on mówi o mnie?
 Psy cho log  za śmia ła się.  Wszy scy tak o to bie mó wią. A o nim Ma jor.
Skończy ła sie kać ce bulę i Czac ki widział ką tem oka, że przy glą da mu się uważ nie. Kończył
ro bić sos do sa łatki, kie dy za py ta ła, jak ona się na zy wa ła.
 Kto?
Pa trzy ła na nie go w na pię ciu, ze zmarszczo ny mi brwia mi.
 Tam ta dziew czy na.
 Któ ra?
 Ta  odpo wie dzia ła, nie spusz cza jąc z nie go oczu  o któ rej opo wia da łeś Sław ko wi w
szpita lu...  za milkła. Za wa ha ła się i do da ła:  Kie dy my śle liście, że śpię.
Pa trzył na nią za sko czo ny. A po tem bez radnie opuścił ręce. Zro bił krok w tył i usiadł na ta 
bo re cie. Prze stał się jej przy glą dać i pa trzył gdzieś da le ko, gdzieś  jak pomy śla ła Kańska 
poza sie bie. Od cza su do cza su sa my mi ką cika mi ust uśmie chał się, cza sa mi marsz czył brwi
albo po trzą sał gło wą. Kańska milcza ła. Po kilku minutach spojrzał na nią.
 Oczy ska  po wie dział wolno.  Na zy wa łem ją  Oczy- ska .
W po ko ju rozległ się dzwo nek te le fo nu. Czac ki podniósł się i wy szedł. Kańska sły sza ła tylko
strzępki słów. Kie dy wró cił do kuchni, był już w płasz czu. Dzwo niła Na tolska. Pro siła o spo 
tka nie.
 Prze łóż ryby do tego na czy nia  po pro sił, wska zując miskę ża ro odpor ną  i wstaw do
pie kar nika. Za ja kieś dzie sięć minut. I piecz ja kieś dwa dzie ścia pięć minut. Po winno wy star 
czyć. To pstrą gi. Są de likatne. A po tem za cznijcie jeść beze mnie. Nie wiem, kie dy wró cę.
Skinął jej gło wą i wy szedł. Spo glą da ła za nim bez ruchu, aż usły sza ła trza śnię cie drzwi. Do
kuchni wszedł Ma jor, nio sąc dwa kie liszki i butelkę ca lva do su.
Cze ka ła na pla cu na Roz dro żu. Opar ta o ba rier kę nad Tra są Aa zienkow ską, przy glą da ła się
prze jeż dża ją cym w dole sa mo cho dom. Było już pózno, ale ruch był jesz cze spo ry. Za sta na 
wia ła się, do kąd ci wszy scy ludzie jadą. Albo skąd. W każdym z tych sa mo cho dów, my śla ła,
jest ja kiś czło wiek,'ja kieś ży cie, spo kojne i uło żo ne albo nie spo kojne, sko pa ne, albo szczę śliwe,
albo prze trą co ne, albo pełne na dziei. Może nie któ rzy z nich się uśmie cha ją? Cie ka we, ilu?
Cie ka we, ilu jest zmar z nię tych i wście kłych, a ilu cie szy się, że je dzie tam, do kąd je dzie?
Od cza su do cza su ktoś pró bo wał ją za cze pić, ale na wet się nie odwra ca ła. Nie cier pliwie
zer ka ła w kie runku Alei Ujaz dow skich, ale nie widzia ła Czac kie go. Po my śla ła, że roz po zna ła 
by jego krok, cha rak te ry stycznie rozko ły sa ny, i lek ko przy gar bio ną sylwetkę. Pew nie, my śla ła,
bę dzie pa lił pa pie ro sa i pew nie bę dzie w płasz czu, a z kie sze ni bę dzie wy sta wa ła ja kaś sta ra
zro lo wa na ga ze ta. Uśmiechnę ła się na tę myśl, uśmiechnę ła się na myśl o spo ko ju, któ ry wi
dzia ła w jego oczach. O spo ko ju re zy gna cji. To spo kój smutku, któ ry jest udo mo wio ny  po 
my śla ła  za przy jaz nio ny, możliwy do pie ro po wie lu la tach.
Nie za uwa ży ła, kie dy podszedł. Ktoś do tknął jej ra mie nia i kie dy się odwró ciła, zo ba czy ła,
że już jest. Pa lił pa pie ro sa. Skinął gło wą i ro zejrzał się, a po tem spojrzał na nią py ta ją co. Wska 
za ła ręką gdzieś w kie runku Agry ko li i wzruszy ła lek ko ra mio na mi. Zro biła w tam tą stro nę
kilka kro ków i za trzy ma ła się, cze ka jąc na nie go. Podszedł i po szli ra zem. Nic nie mó wili.
Czac ki cze kał. Nie chciał się odzy wać pierw szy, nie on prze cież na le gał na spo tka nie. To jej
spra wa, my ślał spo kojnie, do pa la jąc pa pie ro sa.
Szła wy pro sto wa na, z gło wą podnie sio ną, ob ca sy stukały o pły ty chodnika, przez ra mię
mia ła prze wie szo ną to rebkę w ko lo rze płaszcza. A może to nie płaszcz, po my ślał, może
płaszcz po winien się kończyć po niżej ko lan, a ten kończy się w po ło wie ud. Nie znał się na
tym. Poza tym była w spódnicy i widząc ją z da le ka, za nim podszedł, my ślał, że mimo doj
rza łe go wie ku jest nie zwy kle zgrabna. Zgrab niejsza od wie lu mło dych dziew czyn, któ re mi
ja li, rozchicho ta nych, pstro ka tych, obejmują cych chło pa ków i obejmo wa nych przez chło pa  [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.