[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trwogi powalono ciosem pięści między oczy; ranni znosili szorstkie traktowanie bez skarg,
mrugając tylko pośpiesznie powiekami. Twarze ociekały krwią, na ogolonych łbach czerwie-
niały otwarte rany, podrapania, sińce, wyszarpane ciało, rozcięcia. Te ostatnie spowodowane
38
były głównie potłuczoną porcelaną z kuferków. Tu i ówdzie jakiś Chińczyk z błędnym wzro-
kiem i rozplecionym warkoczem pielęgnował krwawiącą stopę.
Uległych kulisów uporządkowano w ciasnych rzędach; niejednego trzeba było uspokoić
szturchańcem lub szorstkimi słowami otuchy, które brzmiały jak grozba. Siedzieli teraz na
pokładzie w upiornych kiwających się rzędach, a cieśla z dwoma pomocnikami uwijał się,
naciągając i umocowując liny zabezpieczające. Bosman, uczepiony jedną nogą i ręką wspor-
nika, mocował się z przyciśniętą do piersi lampą, usiłując ją zapalić, i pomrukiwał przy tym
jak pracowity goryl. Sylwetki marynarzy nachylały się rytmicznym ruchem żeńców; przerzu-
cali do bunkra wszystko: ubrania, kawałki połamanego drewna i potłuczoną porcelanę, a tak-
że dolary wyjęte z kieszeni kurtek. Co pewien czas któryś z marynarzy zataczał się ku
drzwiom z naręczem rupieci i odprowadzały go żałosne spojrzenia skośnych oczu.
Przy każdym rozkołysie długie szeregi siedzących obywateli Państwa Niebieskiego kładły
się do przodu nierówną linią, a przy każdym silniejszym przechyle wzdłużnym rzędy łbów
zderzały się ze sobą na całej długości międzypokładzia. Kiedy na chwilę ustawał szum wody
przewalającej się przez pokład, Jukes, drżący całym ciałem po przebytej walce, miał wraże-
nie, że to jego nieludzkie zmagania tu, na dole, pokonały w jakiś sposób wiatr: że okręt ogar-
nęła cisza, cisza, wśród której fale z grzmotem uderzały o burty.
Z międzypokładzia wszystko zostało uprzątnięte % cały śmietnik, jak mówili marynarze.
Stali teraz, chwiejąc się lekko na nogach, wyprostowani ponad linią głów i zgarbionych ple-
ców. Tu i ówdzie jakiś kulis chwytał spazmatycznie oddech. W miejscach, gdzie padało
światło, Jukes dostrzegał to czyjeś sterczące żebra, to żółtą, smutną twarz, pochylone karki
albo wlepione w siebie czyjeś tępe spojrzenie. Zdumiewał go brak trupów, wszyscy jednakże
sprawiali wrażenie konających, bardziej nawet godnych litości niż umarli.
Nagle jeden z kulisów przemówił. Zwiatło prześlizgiwało się po jego wyniszczonej, na-
piętej twarzy; odrzucił głowę do tyłu jak ujadający pies. Z bunkra dolatywał odgłos stukania i
brzęk turlających się dolarów. Kulis wyciągnął rękę; z czarnej jamy jego otwartych ust wydo-
było się niezrozumiałe, gardłowe pohukiwanie, nie mające, zdawałoby się, nic wspólnego z
ludzką mową, i Jukesa ogarnęło dziwne uczucie, jakby słuchał zwierzęcia usiłującego mówić.
Dwóch innych zaczęło wygłaszać coś, co Jukesowi wydało się ostrymi pogróżkami; pozo-
stali poruszyli się, chrząkając i pomrukując. Rozkazał marynarzom szybko opuścić między-
pokład. Sam wyszedł ostatni, wycofując się tyłem, podczas gdy szemrania zmieniały się w
głośne pomruki i ręce wyciągały się za nim jak za złoczyńcą. Bosman zaryglował drzwi i za-
uważył niepewnie:
% Zdaje się, panie poruczniku, że wiatr ustał.
Marynarze radzi byli z powrotu na korytarz. W skrytości ducha każdy z nich myślał, że w
ostatniej chwili mógłby wypaść na pokład % i ta myśl dodawała im otuchy. Było coś szcze-
gólnie odrażającego w wizji tonięcia pod pokładem. Teraz, kiedy rozprawili się z Chińczy-
kami, od nowa zaczęli sobie uświadamiać sytuację statku.
Wyszedłszy z korytarza, Jukes znalazł się po szyję w szumiącej wodzie. Dotarł na mostek i
stwierdził, że może rozróżnić niewyrazne cienie, jakby w nadprzyrodzony sposób wyostrzył
mu się wzrok. Widział jakieś słabe kontury. Nie przypominały one znanego kształtu okrętu,
tylko coś podobnego do ogołoconego kadłuba parowca, gnijącego na błotnistej łasze, który
widział przed laty.  Nan%Shan przypominał mu właśnie ten wrak.
Nie było wiatru ani nawet podmuchu, tylko słabe prądy powietrza wywołane nagłymi
przechyłami bocznymi. Dym, wypychany przez komin, kładł się po pokładzie. Wdychał go,
idąc na przód mostka. Czuł regularne pulsowanie maszyn i słyszał ciche odgłosy, jakby pozo-
stałości po wielkim łoskocie;stukanie połamanego osprzętu, szybkie toczenie się jakiejś ode-
rwanej części po mostku. Dostrzegł niewyrazny zarys krępej sylwetki kapitana, który trzymał
się wy giętej poręczy na skrzydle mostka, rozkołysany, a nieruchomy, jakby wrośnięty sto- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.