[ Pobierz całość w formacie PDF ]

duszy znał prawdę.
To zmieniało wszystko.
- 126 -
S
R
ROZDZIAA DWUNASTY
- Powinno się bardzo ładnie zagoić - oznajmiła Jesika, kończąc
bandażowanie zranionej łapy starego airdale'a. - Ale i tak dam pani tabletki i
maść.
- Mhm. - Pani Mueller nie mogła się skupić ani na chwilę. - A więc to ty
jesteś synem Willy'ego MacCormicka, tak? - zapytała.
- Nie - zaprzeczyła Jesika. - To Elston...
- A tam! - Starsza pani machnęła lekceważąco ręką. - Wszyscy wiedzą, że
to chłopiec Willy'ego.
- Nie... - zaczęła znowu Jesika, ale Daniel jej przerwał.
- Naprawdę? - zapytał, a w jego głosie dzwięczał śmiech.
- No pewnie - potwierdziła starsza pani. - I zająłeś się naszą Jessie.
- On wcale nie... - zaczęła Jessie, ale przerwał jej śmiech Daniela.
- Naprawdę, pani Mueller?
- No pewnie. - W jej wodnistych oczach błysnął humor. - I lepiej bądz dla
niej dobry, bo...
Jesika odchrząknęła, jej policzki płonęły. Ale z drugiej strony były
rozpalone od tygodnia, od kiedy poszła do jego pokoju, od kiedy kochali się całą
noc...
- Tak. Dziękuję za zainteresowanie moim losem, pani Mueller, ale na nas
już czas. Proszę, oto tabletki. I maść. Dwa razy dziennie. Proszę nie zapomnieć.
Do zobaczenia.
Nadszedł gorący lipiec, pełen namiętnych pocałunków i długich nocy,
które zawsze okazywały się za krótkie.
Daniel często próbował coś napisać, ale bez większych rezultatów.
Zawsze kiedy usiłował napisać coś o swojej bohaterce, w jego myślach
pojawiały się tylko najsympatyczniejsze przymiotniki, więc tekst przypominał
- 127 -
S
R
bardziej romans godny Barbary Cartland niż dzieło noblisty Johna Steinbecka.
Ale jakoś niewiele go to obchodziło. Nagle niebo stało się bardziej niebieskie, a
trawa bardziej zielona. Rzeczy, na które nigdy przedtem nie zwracał szczególnej
uwagi, teraz nabrały niezwykłego uroku - dziecięcy śmiech, śpiew skowronka,
promienie letniego księżyca. %7łycie nie było złe, było cudowne, a każdy
powinien być tak szczęśliwy, jak on.
- Jess! - zawołała babcia z ganku. - Popatrz, co mam.
Jessie nie odpowiedziała, ale Daniel odwrócił się i spojrzał na babcię,
która wkroczyła do kuchni z rośliną w doniczce.
- Popatrz tylko! - zapiała, demonstrując roślinę, jakby była nowo
odkrytym skarbem. - Wiesz, co to jest?
Daniel uśmiechnął się. Ostatnio często to robił. Uwielbiał się uśmiechać.
- Roślina w doniczce?
- No pewnie, że roślina, mądralo - prychnęła. - To kanadyjski dereń.
Pamiętasz, jak mówiłam, że z derenia robi się eliksir na bóle mięśni i stawów?
Proszę, oto on.
- Naprawdę? A gdzie go pani znalazła?
- I to jest właśnie zabawne. - Pogładziła ciemnozielony liść. - Znalazłam
go na ganku. Nie wiesz nic o tym, co?
- Ja? Nie odróżniłbym derenia od jeżozwierza. Skąd... - zaczął, ale w tej
samej chwili pojawiła się Jesika.
Miała na sobie podwinięte dżinsowe szorty i liliową jedwabną bluzkę,
związaną w talii. Paznokcie u nóg miała pomalowane dokładnie na kolor bluzki,
a stopy bose.
- Co się dzieje?
- Popatrz - oznajmiła babcia. - Ktoś zostawił na ganku dereń.
- Naprawdę? - zdziwiła się Jess. - Kto?
- Nie mam pojęcia - odparła starsza pani, znowu zerkając na Daniela
- 128 -
S
R
- No cóż... - Pośpiesznie odstawił filiżankę. - Jeśli mamy zdążyć na tę
koszykówkę, to lepiej już chodzmy.
- Aha - mruknęła babcia, a Daniel znowu się uśmiechnął.
Letnia Gala Oakes nie była wydarzeniem na skalę kraju, ale i tak przyszło
prawie całe miasto. Kiedy szli we dwoje cienistymi chodnikami, większość
ludzi zerkała na nich i mówiła  Dzień dobry" lub  Cześć", wymieniała
informacje o różnych problemach życia w małym miasteczku.
Po drugiej stronie ulicy szli Larry i jego żona, prowadząc za rączki swoją
złotowłosą córeczkę. Daniel ze zdumieniem spostrzegł, że mała jest podobna do
Jesiki jak jedna kropla wody do drugiej.
- Hej, kuzynko! - zawołała żona Larry'ego. - Wszystkiego najlepszego z
okazji Letniej Gali!
- Kuzynko? - zapytał, starając się o jak najobojętniejszy ton.
- No pewnie - odparła. - Shelly to moja cioteczna siostra. Wszyscy
twierdzą, że ich córeczka to skóra zdjęta ze mnie.
- Naprawdę? - Jego serce śpiewało z radości. - Nie zauważyłem.
Kiedy szli w stronę boiska do koszykówki, Daniel usiłował trzymać ręce
przy sobie, ale było to niewykonalne. Kiedy na chwilę skrył ich zagajnik
wysokich wiązów, chwycił ją w objęcia i pocałował.
- Hej, wy dwoje!
Jesika wyrwała się z jego ramion z twarzą czerwoną jak burak, przez co
zapragnął pocałować ją jeszcze raz.
- Pastor Tony - jęknęła.
- A tak. - Pastor roześmiał się i ścisnął dłoń stojącej przy nim kobiety.
Była niewysoka, smukła i pociągająca. Obok niej stała mała dziewczynka z
niebezpiecznie lepkim lizakiem. - A ja myślałem, że to rodzinny park - odezwał
się Tony.
- Przepraszam - wymamrotała Jesika.
- 129 -
S
R
- I powinnaś - odparł Tony, otaczając ramieniem tanę żony. Obdarzył ją
długim pocałunkiem, po którym była zadyszana, ale w jej oczach błyszczały
gwiazdy. - To nasze miejsce.
Daniel uniósł brew. Nigdy w życiu tak nie ucieszyło go stwierdzenie, że
ktoś inny ma ładną żonę.
- Wybieracie się na mecz? - zapytał Tony.
- Miałem w planach co innego - odparł Daniel. - Ale skoro tu jesteście,
możemy równie dobrze...
- Owszem, wybieramy się - wtrąciła Jesika.
Szarpnęła Daniela za rękę i wyciągnęła go na słońce. Znalazł tam miejsce
pod wielkim dębem, skąd doskonale widzieli boisko, a on mógł co jakiś czas,
kiedy nikt ich nie obserwował, przesunąć dłonią po nagim ramieniu Jessie lub
zanurzyć twarz w jej nagrzanych słońcem włosach.
- Piękny dzień, co? - odezwał się znajomy głos.
- Betty. - Jesika podniosła wzrok i wygładziła koc. Wyprostowała się
sztywno. Daniel wiedział, że to niepotrzebne poczucie winy i ścisnął jeszcze raz
jej dłoń. - Jak się miewasz?
- Och, nie najgorzej. Tylko czuję się troszkę samotna. - Wzruszyła
chudymi ramionami okrytymi staroświecką sukienką w grochy. - Złotko tak
lubił Galę, zresztą wiesz... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.