[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przed Maximem (a wówczas sądził, że już bardziej nie można), uniósł młot i uderzył w gładką powierzchnię. Obuch pozostawił w ścianie wgłębienie, od którego promieniście rozchodziły się pęknięcia i rysy. Zagęszczające się wokół niego ciśnienie napierało z taką siłą na jego umysł, jakby chciało go zmiażdżyć. Nie! Nie pozwoli się teraz zatrzymać. Zachwiał się na nogach. Podparły go zwierzęta, stojące u jego boku tak blisko, że czuł ich ciepło. Uderzył po raz drugi, a cios trafił dokładnie w to samo miejsce. Rozległ się chrzęst i brzęk sypiącego się szkła. W ścianie widniała dziura nieco mniejsza od jego pięści. W odpowiedzi fala siły, której nigdy pózniej nie potrafił opisać, rzuciła go na kolana. Podczołgał się jednak bliżej, zwalczając napierające ciśnienie całą siłą woli. W przeświadczeniu, że jeśli się podda, wszystko to, co sprawiło, że jest tym, kim jest, zostanie zaprzepaszczone, dotarł do ściany. Puściwszy młot, zaczął centymetr po centymetrze przesuwać rękę ku górze. Zaczepił palcami o brzeg dziury, chociaż postrzępiona krawędz wrzynała mu się w ciało. Gdy zyskał pewność, że trzyma się mocno, zawisł na ręce całym ciężarem ciała. Przez krótką chwilę bólu i strachu obawiał się, że jego wysiłek pójdzie na mamę. Potem szkło czy też coś podobnego do szkła rozprysnęło się, obsypując mu głowę i ramiona odłamkami. Ponad nim przeleciał podmuch powietrza tak zatęchłego jak to na dolnych poziomach, kiedy roztrzaskał klatkę, w której uwięziono Fanyi. Sander sięgnął po młot. Prawą rękę miał śliską od krwi. Bał się, że nie będzie w stanie utrzymać narzędzia. Lecz lewą ręką tak! Uniósł ją do góry, dzierżąc nieporadnie i chwiejnie młot. Mimo to zadany cios odłamał dalszy kawałek ściany. W ten sposób tworzył drzwi prowadzące do tego czegoś i przejdzie przez nie, choćby na czworakach, niemal zmiażdżony od nacisku. Przeciągnął się przez wysoki próg utworzony po wyrąbaniu otworu. Spadł na głowę po drugiej stronie, w innym pomieszczeniu. Nie było tu nikogo. Zaskoczony, zamrugał gwałtownie. Choć Fanyi zawsze wyrażała się o władcy tych podziemi używając słów to , coś lub rzecz , on przedstawiał go sobie jako coś posiadającego przynajmniej jakąś powłokę cielesną, może podobną do tamtego metalowego podróżnika z pazurami. Lecz tutaj zobaczył tylko wysokie skrzynki, całe rzędy skrzynek. Na frontowych ścianach niektórych błyskały lub migotały faliście światełka. Poczuł się nieco lepiej. W momencie, kiedy wpadł tu przez otwór powyżej, zniknęło napierające na niego ciśnienie. Czuł wyrazną ulgę. Jeśli tu znajdowała się kryjówka ciemiężyciela Fanyi, to jego środki obronne były w tym miejscu wyjątkowo znikome. Może dlatego, że t o się nigdy nie spodziewało, iż zostanie odnalezione. Nie zapowiedziane i nieprawne wtargnięcie& Nie był to glos, który przedtem wydobywał się z ust Fanyi. Brzmiał bardziej jak ten, który bełkotał do niego wcześniej, podczas przechodzenia przez podziemne korytarze. Gdzie było to, czego szukał? Ukryte w jednej z tych skrzynek? Zabezpieczyć cel numer jeden& Nie rozumiał znaczenia tych słów. Brzmiały jednak groznie. Nie próbując stanąć na nogi, Sander wyjął zza paska pałeczkę stanowiącą niegdyś uzbrojenie Maxima. Nacisnął położony najwyżej przycisk i wycelował w wysoką skrzynkę, na której paliło się najwięcej świateł. Promień uderzył w całą mocą, wżerając się w metal. Jednocześnie do Sandera dotarł turkot toczących się kół. W jego kierunku nadjeżdżała z ciemności metalowa, ruchoma rzecz. Pojmać w celu przesłuchania zatrajkotał głos, gdy metalowy twór zbliżał się do Sandera. Przycisnął się plecami do rozbitej ściany. Czy starczy mu odwagi, by skierować pałeczkę na mechanicznego policjanta? A co będzie, jeśli jest on kontrolowany gdzieś indziej& Błysnęło światło. Zaatakowana przez niego skrzynka bluznęła wąziutkimi języczkami płomieni. Nie zwlekając strzelił promieniem w kolejną migoczącą światełkami, a zatem funkcjonującą, skrzynkę. Coś owinęło się wokół jego kostki. Wyrzucona z nadjeżdżającej maszyny lina zacisnęła się wokół jego ciała, a w jego kierunku leciała już następna. Wtedy pomiędzy nich wprysnął jakiś włochaty kształt. Rozległo się warczenie, gdy sznur owinął się wokół Kai, unieruchamiając wężacza. Sander nie przestawał strzelać promieniami do celu. Druga skrzynka wybuchła. Tymczasem Kayi, która chciała pospieszyć z odsieczą swemu towarzyszowi, została również złapana na lasso, lecz tym sposobem zwierzaki trzymały liny wypuszczone przez strażnika z dala od Sandera. Kowal pokuśtykał tak daleko, jak pozwoliła mu obwiązana wokół kostki lina, po czym skierował na nią promień. Cztery, pięć, sześć nagle pętający go sznur rozplatał się i opadł sflaczały na podłogę. Sander wygramolił się z pętli i ruszył niszczyć dalsze skrzynie. Jednak [ Pobierz całość w formacie PDF ] |