[ Pobierz całość w formacie PDF ]
akurat w tej chwili lepiej w to nie wnikać. - Jaka właściwie była żona nauczyciela? - spytał. - Nie lubiłam jej. Wydawała się... w pewnym sensie prostacka. Ale spotkałam ją zaledwie kilka razy. I nagle okazało się, że nie żyje. Znaleziono ją siedzącą koło Wzgórza Czarownic. To było bardzo dziwne. - Dlaczego uważasz, że jesteś winna jej śmierci? - Nie wiem... Może z powodu magicznego napoju, który przygotowałyśmy. Możliwe, że się o nim dowiedziała. W takiej małej miejscowości plotki szybko się roznoszą. A Bruun i ja często przesiadywaliśmy w szkole do póznego wieczora. Mogła sądzić, że... Isabell urwała. Podjęła dopiero po chwili: - Było coś jeszcze, coś okrutnego, złego, tak złego, że nie stać mnie na to, by o tym opowiadać. Być może wydam ci się głupia, ale to było straszne, naprawdę straszne! Nastąpiła długa pauza. Isabell siedziała nieruchomo patrząc prosto przed siebie. Twarz ściągnął jej strach i przerażenie na myśl o tym, co wydarzyło się kiedyś, dawno temu. - A co z listem, znalezionym w torebce Lillemor Bruun? - brutalnie przerwał ciszę Allan. - Napisano w nim, że spodziewasz się dziecka Bruuna! Isabell drgnęła i ukryła twarz w dłoniach. - Biedna kobieta, musiała uwierzyć, że to prawda. Chyba rozumiesz teraz, że w pewnym sensie byłam winna? - Pośrednio, owszem. Ale to nie to samo, co być winowajcą wobec prawa. Kto wiedział, że jesteś w ciąży? - Nikt! Ale pewnie to było dość oczywiste, w pierwszym okresie bardzo chorowałam. - Oskarżono cię, że nie płakałaś na pogrzebie Lillemor Bruun - powiedział krótko, myśląc o tym, co autor anonimów kilkakrotnie powtarzał w listach kierowanych do niego: że czarownice nie potrafią płakać! - Dlaczego miałabym wylewać łzy nad kimś, kogo prawie w ogóle nie znałam i w dodatku nie lubiłam? - odparła Isabell. - Wtedy jeszcze nie wiedziałam, o co mnie oskarżają. Nagonka na mnie rozpoczęła się dopiero po pogrzebie. Mój ojciec zmarł mniej więcej w 62 tym samym czasie. Długo leżał nieprzytomny. A potem ludzie zrozumieli, że prawdą jest, iż spodziewam się dziecka, no i... Nie, nie chcę mówić o tym strasznym okresie! - Dobrze, nie mów - zgodził się. - Ale powiedz mi, czy nikt nie próbował ci pomóc w tych trudnych miesiącach? Isabell kiwnęła głową. - Per-Arne był dla mnie dobry, ale niewiele mógł zdziałać. Jego żona, Tora, robiła koszmarne awantury, jak tylko się do mnie odezwał. Kiedy wyjeżdżałam, pani Jahr przysłała mi kilka ubranek dla niemowlęcia i trochę pieniędzy. Bardzo się przydały. Pózniej zwróciłam dług. Ella w ogóle się nie pokazała, pewnie nie było jej w domu. - Jeszcze tylko jedno pytanie, Isabell - poprosił Allan. - Nie! - Muszę cię o to zapytać! Kto jest ojcem twojego syna? Isabell odwróciła się i nie odpowiedziała. - Nie pytam z ciekawości - próbował ją przekonać. - Mam powody, by żądać wyjaśnień. Czy on się nazywał Georg Abrahamsen? Isabell spojrzała na niego zdziwiona. - Georg Abrahamsen? Nigdy wcześniej o nim nie słyszałam. - Może nie zdradził swego nazwiska? Czy ojciec Mattiego był dla ciebie kimś nieznajomym? Isabell potrząsnęła głową i uśmiechnęła się swym wymuszonym, pełnym rozpaczy uśmiechem, który Allan poznał już tak dobrze. - Nie, to nie był nieznajomy, Allanie. I nie wiem, kim jest ten Georg Abrahamsen, ale zakładam, że to starszy mężczyzna. Pytałeś mnie przecież, czy jako młoda dziewczyna mogłabym zakochać się w starszym mężczyznie. Allan pokiwał głową. - O niego właśnie mi wtedy chodziło. Powiedz mi coś! Czy to był gwałt? Ponieważ nie znosisz dotyku mężczyzny... W oczach pojawił jej się wyraz obłędnego przerażenia. 63 - Przestań, Allanie! Nie wytrzymam już nic więcej! - Dobrze, już dobrze. I tak byłaś bardzo dzielna. Chodz, pójdziemy zobaczyć, jak się prezentuje nasz ogród. Powinniśmy może podlać kwiaty przed zapadnięciem zmroku! Kiwnęła głową na zgodę i posłusznie ruszyła za nim na drugą stronę domu. Pózniej patrzyła, jak napełnia wodą konewkę i delikatnie zrasza kruche sadzonki. - Co wyrośnie z tych? - wskazał na zielone roślinki z jednej strony rabatki. - Prawdę mówiąc, nie wiem. Pomyślałam sobie, że ciekawie będzie się przekonać - odparła Isabell zakłopotana. - Wspaniale! Odrobina napięcia nigdy nie zawadzi - stwierdził z przesadną wesołością i w tej samej chwili pożałował swoich słów. Isabell przez ostatnich piętnaście, szesnaście lat miała napięcia więcej niż dość. Cud, że w ogóle wytrzymała tak długo, zanim nastąpiło załamanie. - Czegoś tu nie rozumiem - stwierdził zamyślony. - Zmierć Lillemor Bruun z początku nie miała żadnego związku z tobą. Dopiero przez ten terror, poprzez listy i wszystkie oskarżenia, stopniowo zaczęłaś czuć się winna. Byłaś szczególnie wrażliwa, ponieważ zostałaś sama, taka młoda, tylko na tobie spoczywała odpowiedzialność za Mattiego. Właśnie to cię złamało oprócz wydarzenia, o którym nie chcesz mówić, prawda? - Tak - zawahała się chwilę: - I jeszcze coś... - Czy znasz kogoś, kto cię naprawdę nienawidzi, Isabell? Zrezygnowana potrząsnęła głową. - Nie... Może Tora? - %7łona Pera-Arnego. To zrozumiałe. Swego czasu był w tobie zakochany i może nawet nadal jest. Spotkałem Torę przelotnie, wydała mi się osobą ziejącą nienawiścią i zazdrosną o wszystko i wszystkich. Ale w Lindane może być jeszcze ktoś, kto z jakiegoś powodu żywi do ciebie urazę. Isabell nie odpowiedziała. Stali przy rabacie pogrążeni w myślach, dopóki hałas przy skrzynce na listy nie zmusił ich do podniesienia głów. - Przypuszczam, że to kolejny anonim - powiedział Allan z niesmakiem. - Przepraszam - dodał prędko, widząc twarz Isabell. 64 Okazało się, że miał rację. Tak jak poprzednie, list był zaadresowany do niego. Rozerwał kopertę. - Zobaczymy, co ma do powiedzenia dzisiaj! - powiedział, rozkładając kartkę. Panie Wide! Czy pan wie, co ona trzyma w małym schowku pod schodami? Jeśli ma pan dość odwagi, niech pan sprawdzi! Isabell zaczęła się śmiać. - Spokojnie możesz tam zajrzeć, Allanie! - Chodz, pójdziemy razem! W korytarzyku panował półmrok. Allan zdjął z haczyka kieszonkową latarkę i otworzył drzwi do schowka. - Nic tu nie ma! - powiedział z uśmiechem. Nagle jego twarz spoważniała. Dostrzegł coś na najwyższej półce. - Poczekaj chwilę... Isabell znieruchomiała. Allan zerknął na nią. Biała jak kreda twarz odcinała się od rudych włosów. - To mi wygląda na jakieś stare szmaty! - Nie! - rozległ się w odpowiedzi zduszony krzyk Isabell. Nie posłuchał, wspiął się na palce i zdjął zawiniątko z góry. Kiedy położył je na najniższej [ Pobierz całość w formacie PDF ] |