[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ciężko myślisz jak zawsze. To cóż, że z Ziemi przybył? Choćby nawet i ze Słońca! Myśmy nie mieli obowiązku wiedzieć o tym z góry. Najlepiej, abyś ty milczał zawsze, a mnie mówić pozwolił. Będziesz łgał znowu o przyjazni& Dostępne w wersji pełnej. Część druga I Do drzwi pracowni Roberta Tedwena zapukano lekko. Starzec wzniósł głowę znad karty papieru, po której kreślił znaki jakieś i kolumny cyfr, i nadsłuchiwał przez chwilę& Pukanie powtórzyło się wyrazniej: siedem uderzeń, cztery z wolna po sobie następujące i trzy szybkie. Uczony dotknął palcem umieszczonego w biurku guzika i drzwi rozsunęły się cicho, niknąc w ścianie. Przez rozchyloną ciężką portierę wsunął się Jacek. Podszedł ku siedzącemu w wysokim krześle starcowi i skłonił się przed nim w milczeniu. Sir Robert Tedwen, poznawszy go, wyciągnął dłoń. A, to ty& Czy z ważną sprawą jaką przychodzisz? Jacek zawahał się. Nie odrzekł po chwili. Chciałem cię zobaczyć tylko, mój mistrzu& Lord Tedwen popatrzył badawczo na dawnego a ukochanego dotąd ucznia swojego, ale nie nalegał pytaniami. Zaczęto rozmawiać. Starzec dopytywał, co słychać na świecie, gdy mu jednak Jacek odpowiadał, słuchał obojętnie o wypadkach i zdarzeniach, nie przywiązując w istocie zgoła wagi do tego wszystkiego, co się dzieje tam na zewnątrz, poza drzwiami metalowymi jego pracowni, wciąż niemal zamkniętymi. A przecież niegdyś trzymał w ręku los tego świata ruchliwego, o którym obecnie zaledwie raczył pamiętać, że istnieje. Sześćdziesiąt z górą lat temu, kiedy dochodził dopiero trzydziestki, był już wybranym prezydentem Stanów Zjednoczonych Europy i zdawało się, w dniu, kiedy zechce, dożywotnim samowładcą zostanie. Dostępne w wersji pełnej. II Właśnie pan Benedykt siedział w swoim gabinecie przy biurku zarzuconym fotografiami Azy, kiedy przyrząd automatyczny, od dawna już zastępujący niezręcznych a kosztownych lokajów, oznajmił mu, że ktoś pragnie się z nim widzieć. Zacny staruszek nierad był natrętowi. Po owym niefortunnym zajściu w Aszuan zmuszony był zerwać wszelkie stosunki ze śpiewaczką, która więcej na oczy nie chciała go widzieć. Przez jakiś czas nie mógł sobie dać rady zupełnie. Nazbyt przywykł do próżniaczej włóczęgi po świecie i towarzyszenia divie, która wprawdzie nigdy przesadnie dlań łaskawą nie była, ale przyzwyczaiwszy się nawzajem widzieć go koło siebie, nieraz kpiny przyjaznym osładzała uśmiechem. Nie wiedział po prostu, co ma teraz robić ze sobą i z czasem swoim, którego naraz zaczął mieć bardzo dużo. Zbyt cenił swą wartość chociaż byłby w kłopocie, gdyby mu kazano określić, na czym ona polega aby nie być przekonanym, że wcześniej czy pózniej Aza zatęskni za nim i błąd swój uznawszy, w skrusze a pokorze zawezwie go znowu do siebie. Ale tymczasem tygodnie mijały w próżnym oczekiwaniu, a śpiewaczka znaku życia nie dawała. Wreszcie brakło mu cierpliwości i postanowił się zemścić. Ożenię się pomyślał i o niej nie chcę już wiedzieć! Nie wiadomo dlaczego zdało mu się, że jej to straszną przykrość sprawi. Zatarł ręce zadowolony. Wyboru wprawdzie jeszcze nie zrobił, ale to była już rzecz najmniejsza. Tyle jest dziewcząt młodych i biednych, do ciężkiej pracy albo do występów gdzieś na małej scence zmuszonych, które będą szczęśliwe, gdy bogaty emeryt raczy im miejsce u boku swego ofiarować& Zabrał się zaraz do dzieła, to znaczy postanowił Azę zawiadomić o swoim postanowieniu& Zapytał w centralnym biurze adresowym o miejsce jej pobytu i kupił melancholijną, liliową ćwiartkę listowego papieru. Przyszło mu na myśl, że razem z listem należałoby Azie zwrócić jej fotografie. Nie był tylko pewien, czy wraz z nielicznymi, które z rąk jej własnych różnymi czasy otrzymał, ma jej też odesłać to mnóstwo skupowane po sklepach, którym stroił dumnie ściany swego gabinetu i szuflady biurka zapełniał? Dostępne w wersji pełnej. III Była godzina południowa, kiedy samolot Jacka, wracającego od lorda Tedwena, opadł na platformę dachową domu jego w Warszawie. Jacek wyskoczył szybko z siedzenia i zadzwoniwszy na mechanika, aby się zajął maszyną, zbiegł po schodach na dół. Ogarniał go dziwny niepokój, którego sobie nie umiał wytłumaczyć: pilno mu było do pracowni. Miał wrażenie, jakby się tam stało coś pod jego nieobecność& Myśl ta dręcząca naszła go w pewnym momencie podczas drogi, gdy wysoko ponad ziemią w powietrzu zawieszony na próżno jeszcze śledził okiem we wschodnich krańcach widnokręgu miasta rodzinnego. Od tej chwili pędził też z zawrotną szybkością, największą, na jaką stać było lotny jego pojazd. Warczenie śruby, rozdzierającej oszalałymi śmigłami powietrze, łączyło się ze świstem wichru nieustannym; Jacek musiał założyć maskę na usta, aby umożliwić sobie w tym pędzie niesłychanym oddychanie& Krew biła mu w skroniach, pulsa bolały po prostu od tętna przyspieszonego. Doznał pewnej ulgi, gdy zobaczył, że dom jego stoi na dawnym miejscu niewzruszony. W wielkim, azbestowymi dywanami o świetnych barwach zasłanym przedsionku, tuż u drzwi pracowni spotkał służącego, który na łoskot opadającego samolotu z dalszych wybiegł pokoi. Co słychać? Nic nowego, Ekscelencjo. Czekamy waszego przybycia. Jacek pomacał się po kieszeni, gdzie klucz miał od drzwi swojej pracowni. Nikt o mnie nie pytał? Nie. W ciągu tych dwóch dni nie było nikogo. A przybysze z Księżyca? Służący uśmiechnął się. Mają się dobrze. Tylko ten rozczochrany& Urwał. Dostępne w wersji pełnej. IV Pani musi za wszelką cenę wydostać tajemnicę Jacka. Jest nam nieodzownie potrzebna. Mówiąc to, Grabiec usunął jakby mimo woli rękę, którą właśnie dłoń Azy dotknęła. Zpiewaczka zauważyła ten ruch i cofnęła się wstecz. Brwi zbiegły się nad jej oczyma. Uraził ją suchy, rozkazujący niemal ton jego słów. A jeśli nie zechcę mieszać się w to wszystko? rzuciła wyzywająco. Grabiec wzruszył ramionami. To trudno. Znajdę inny sposób i wynalazek ów mieć będę. Pani zaś dalej będzie śpiewała& [ Pobierz całość w formacie PDF ] |