[ Pobierz całość w formacie PDF ]

możesz iluzją zmienić jej maść na jakąkolwiek inną  zauważył.
Zanim zdołała odpowiedzieć, zwinnie jak wiewiórka wspiął się z powrotem,
zaczepiając się o gałęzie dziwnym narzędziem, czy też rodzajem broni, którą no-
sił w pochwie na plecach. Wciąż nie miała pojęcia, jak można wejść na drzewo
w takim tempie, nawet w specjalnych rękawicach, które nałożył. Człowiek nie
powinien być do tego zdolny.
Chciała spytać, co się stało, kiedy dał im znak dłonią, nakazując ciszę. Obie
z Gweną zamarły, z nadzieją, że krzaki osłonią je przed wzrokiem obcych.
Elspeth nie pozbyła się osłon, by sprawdzić, kto nadchodzi. Mroczny Wiatr
ostrzegł ją, by tego nie robiła, a po wysłuchaniu rozlicznych opowieści o Zmorze
Sokołów i jego stworach skłonna była go usłuchać. Mogła jednak używać innych
zmysłów. W pierwszej chwili nie zauważyła nic podejrzanego, lecz wkrótce zda-
ła sobie sprawę z niezwykłej ciszy, jaka zapanowała w lesie. Nie było słychać
żadnych ptaków, skrzypienia gałęzi poruszanych wiatrem, a jedynie lekki szelest
spadających liści.
Els. . . peth?  nadeszła próbna wiązka myśli, delikatna jak muśnięcie piórem.
 Vree coś znalazł. Czuję tylko pustkę, a to oznacza osłony, wewnątrz których
Vree widzi dwunożną istotę.
Mroczny Wiatr uprzedził ją, że będzie używał myśl-mowy, jeśli nie będzie
pewny, że wróg ich nie podsłucha. O tym mógł się przekonać wysyłając szybką,
niemożliwą do odkrycia próbkę. Chciała protestować, lecz znajdowali się na jego
ziemi i to on miał doświadczenie w patrolach; musiała mu zaufać. Widocznie
wiedział, co robi.
Powinniśmy ustalić, co zrobić, jeśli ktoś złapie próbkę i wezmie cię na rogi 
przerwała, przesyłając mu obraz walczących jeleni.
Masz rację, ale nie teraz.
116
Nie, nie teraz. Co mam robić? Wysiać próbkę? Czy gryfy się tym zajmą?
Dopiero wtedy, kiedy będą musiały  odrzekł stanowczo.  Lepiej jak naj-
dłużej utrzymywać ich istnienie w tajemnicy. Możesz spróbować sondy mentalnej,
ale pewnie napotkasz same osłony. Nie, wyjdziemy mu naprzeciw i ostrzeżemy.
Jeśli nie posłucha, wtedy się zmierzymy.  Przerwał połączenie tak szybko, że
przez chwilę bała się, czy ktoś go nie zaatakował. Jednak odezwał się jeszcze raz.
 Jeszcze jedna komplikacja  powiedział sucho. Spojrzała w górę; skierował
ku niej twarz z ironicznym grymasem.  Nasz gość to chyba Zmiennolicy.
Pierwsze przypuszczenie brzmiało: to musi być Nyara. Następne: to nie może
być Nyara, lecz inne stworzenie jej ojca, szalejące po jego odejściu. Elspeth wy-
słała sondę mentalną i odkryła to samo, co Mroczny Wiatr: silne osłony, na które
nie mogła się porwać. Jedynym sposobem na poznanie intruza było bezpośrednie
spotkanie.
Obserwując go z ukrycia, przekonała się, że wszelkie ich przypuszczenia mija-
ły się z prawdą. Nie wiedziała, czy się cieszyć, czy martwić, że to nie Nyara. Gdy-
by trafili na córkę Zmory Sokołów, stosunki między Elspeth i Mrocznym Wiatrem
bardzo by się skomplikowały. Wiedziała to instynktownie; ufała Nyarze tylko do
pewnego stopnia. Zmiennolica została skrzywdzona i wykorzystana, lecz. . . lecz
ta jej atrakcyjność! Nie mogła nic na to poradzić, taka była jej natura, zaś Elspeth
musiałaby być ślepa, gdyby nie widziała, jak bardzo Mroczny Wiatr jej pragnął
i jeżeli nic z tego nie wyszło, to na pewno nie z powodu braku chęci z jego stro-
ny. Może powstrzymywały go jego własna podejrzliwość i brak okazji, a może
poczucie winy? W noc przed powrotem Jutrzenki uwięzionej w ciele własnego
ptaka to Skif, a nie Mroczny Wiatr, wcielił się w kochanka. Mroczny Wiatr mógł
czuć się odpowiedzialny za los, jaki spotkał Jutrzenkę i dlatego, być może, nie
chciał się wiązać z nikim innym, zwłaszcza z córką oprawcy.
Jednak Zmora Sokołów zginął lub był bliski śmierci, a Jutrzenka odeszła, zo-
stawiając kochanka samego. Czy gdyby zetknął się z Nyarą przed jej spotkaniem
ze Skifem, oparłby się pokusie? Jeśliby jeszcze Nyara go zachęciła. . .
Znając mężczyzn, Elspeth nie miała złudzeń.
Z drugiej strony fakt, że Zmiennolicy to obcy, rozczarował ją. Choć krótko
znała Nyarę, zdążyła ją polubić i współczuła jej. Czasem martwiła się o nią, zagu-
bioną na pustkowiu, z magicznym mieczem, który może wcale się nią nie przej-
mował, pozbawioną zapasów i schronienia przed nadchodzącą zimą. . .
Teraz jednak nie miała czasu zajmować się Zmiennolicą, kiedy inne stworze-
nie tego samego rodzaju przekroczyło granicę k Sheyna. Z rękami splamionymi
krwią stało ono w narysowanym na ziemi kręgu i najprawdopodobniej zdolne było
do najgorszego.
Elspeth polowała wystarczająco często, żeby na widok oprawionego jelenia
117
nie dostawać mdłości; przeraziło ją jednak co innego: nieznajomy zabił dyheli
i wedle wszelkich śladów znęcał się nad nim przedtem, nie potem.
 Magia krwi. Czy to nie o niej wspominali Quenten i Mroczny Wiatr, nie
chcąc mówić mi nic więcej?  rozmyślała.
Cóż, w końcu się z nią spotkała. Teraz, kiedy wiedziała, czego szukać, poczuła
potęgę nieznajomego, pochodzącą z bólu i śmierci. Elspeth w żadnych okoliczno-
ściach nie użyłaby tego sposobu; sam widok przyprawiał ją niemal o mdłości;
a jednak była to moc i choć się na tym nie znała, czuła, że śmierć myślącego, inte-
ligentnego dyheli wyzwoliła więcej energii niż śmierć zwykłego jelenia, zwłasz-
cza że długo cierpiał, zanim umarł.
 Aatwo dostępne zródło mocy  stwierdziła w duchu, patrząc na dyheli 
a dla kogoś okrutnego z natury przynoszące dodatkowo przyjemność. Nic dziw-
nego, że Ancar tak je polubił .
Jeśli Nyara przypominała kota, to ten przybysz węża. Obchodził swą ofiarę
elastycznym, posuwistym krokiem; chwilami zdawał się w ogóle nie mieć sta-
wów. Elspeth wzdrygnęła się na to skojarzenie.  Dziwne. Hertasi nie budzą we
mnie takich uczuć, a przypominają ludzi jeszcze mniej niż on. Dlaczego więc. . . 
Fragmenty odkrytego ciała, które mogła dojrzeć  ręka i policzek  odbijały
popołudniowe światło, przywodząc na myśl twarde łuski. Nieznajomy był ciepło
ubrany, za ciepło jak na jesień: w ciężkie skórzane buty, lamowaną futrem tunikę,
w grubą aksamitną koszulę i płaszcz. Kolory też były niespotykane: dziwny od-
cień złotego brązu, nadspodziewanie dobrze wtapiający się w tło pożółkłych liści.
Jeżeliby nieznajomy leżał bez ruchu, mało kto mógłby go zauważyć. Sprytne.
Zmiennolicy odwrócił się, usłyszawszy szelest liści  i zastygł w postawie bo-
jowej. Mroczny Wiatr zeskoczył z drzewa jak wielki jastrząb spadający na królika
i stanął, czujny na każdy ruch, gotów do odparcia ataku. Teraz wyraznie widzieli
twarz obcego: płaską twarz o cienkich, pozbawionych warg ustach, nieruchomych
i okrągłych jak kulki oczach.
 Wkroczyłeś na obce terytorium  przemówił Mroczny Wiatr wolno i wy-
raznie, w języku handlowym używanym zwykle w tych okolicach.  To ziemia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.