[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mrowie przez granicę. Ci, co skrzywdzili czarownika, będą przeklinać dzień, w którym to uczynili. Usłyszą krzyki swych krewnych, zanim sami padną z poderżniętymi gardłami& Lysenius dalej roztaczał przed Conanem wizje krwawych zgliszczy, jakie będą się ciągnąć śladem Piktów. Cymmerianin, który widział w życiu więcej takich kampanii niż niejeden mężczyzna dwakroć starszy od niego, słuchał tego z grobową powagą. O planach Lyseniusa dowiedział się niewiele, za to całkiem sporo o jego umyśle. Uznał przede wszystkim, że czarownik jest obłąkany. Jeśli nawet kiedyś taki nie był (choć Conan zawsze uważał stygijską magię za jeszcze mniej wartą niż wszystkie inne), to z pewnością teraz stracił rozum. Może oszalał z samotności i może nawet miał ku temu powód, ale nie mógł mieć powodu, żeby napuszczać Piktów na Pogranicze Bossońskie. Chciał właśnie zapytać, jaką rolę w planach Lyseniusa ma odegrać on i jego zastęp, gdy czarownik jakby sam wyłowił myśli z jego głowy. Było to tak niesamowite, że Conan bał się nawet spojrzeć na swoją sakiewkę, by sprawdzić, czy Lysenius nie wyłowił z niej kryształu samą siłą woli. %7ładnemu plemieniu czy klanowi Piktów nie mogę pozwolić na wejście do groty z posągiem. Gdyby ktoś z nich dostąpił tego zaszczytu, inni z zazdrości skoczyliby mi do gardła lub przynajmniej poderżnęli gardła tym, których spotkał ten honor. Klan Węży już jest do mnie nastawiony bardziej wrogo, niż bym sobie tego życzył. Miałbym jeszcze więcej wrogów. Lysenius znów się rozgadał, tym razem snując wizje rychłego odzyskania zaufania Węży i ich lojalności, gdy tylko posąg ożyje i zwycięstwo będzie pewne. Conan wolał raczej, by Węże zademonstrowały swój brak przyjazni i w tym momencie napadły na grotę. Walka z Piktami byłaby z pewnością mniej nudna niż słuchanie gładzenia czarownika, który miał więcej ambicji niż oleju w głowie (a Conan wiedział z doświadczenia, że to najbardziej rozpowszechniony gatunek magów). Wyprawa do groty z posągiem przypadnie w udziale tobie i twoim Bamula. Nie należycie do rasy Piktów. Wykazaliście się męstwem i sprawnością. Nadto, przekroczyliście już raz przejście między światami. Czego dokonaliście przedtem, dokonacie znowu. Conan nie od razu pojął, że czarownik mówi o wrotach demonów. Tłumacząc jego słowa, użył tej nazwy i usłyszał za sobą syki gwałtownych wdechów. Szczęściem, Lysenius wziął to za objaw entuzjazmu. Conan podziękował w duchu kilku pomniejszym bogom, że czarownik nie zna zwyczajów Bamula. Chwała Lyseniusowi rzekł Cymmerianin. Bamula syknęli znowu i zaczęli zawodzić. Ohbe Lysenius. Ohbe Lysenius. Ohbe Lysenius. Conan miał nadzieję, że wolno im będzie to ciągnąć przynajmniej tak długo jak czarownik snuł swą opowieść. Aczkolwiek wydawało się, że tylko jednemu człowiekowi w tej grocie wolno zanudzać innych. Lysenius szybko odprawił ich gestem, więc Cymmerianin skinął na swoich ludzi, skłonił się i wszyscy opuścili komnatę. Przeszli trzy korytarze. W czwartym i ostatnim, prowadzącym do ich kwater, Conan przywołał Kubwande. Tak, Conanie? Cymmerianin poklepał swą sakiewkę. Cały czas miał kryształ przy sobie, nawet w komnacie Lyseniusa. Nie chciał narażać innych na niebezpieczeństwo, gdyby sprawa zdobycia kamienia wyszła na jaw. Czarownicy próbowali go zabić więcej razy, niż mógłby zliczyć na palcach rąk i nóg; Bamula nie mieli takich doświadczeń. Zabieram go tam, gdzie uzgodniliśmy. Uważaj na siebie. Bamula potrzebują cię bardziej niż Scyry. I nie mam na myśli tylko tych Bamula, którzy są tutaj. To się okaże, jak wrócimy do domu odrzekł Conan. Jawne pochlebstwo Kubwande nawet go nie rozzłościło. Wódz nie był głupcem, za to dobrym wojownikiem. Ale miał intrygi we krwi, jak Lysenius żądzę zemsty. Lysenius nie powiedział im wprost, że odradza wędrówki po czeluściach groty, ale jasno dał do zrozumienia, że może to być bardzo niebezpieczne. Nie opisał czyhających tam niebezpieczeństw, więc Conan nie miał pojęcia, czego ma się spodziewać. Magii, istot ludzkich, dzikich zwierząt? A może zwykłych dziur w podłożu, grożących nieostrożnemu upadkiem w bezdenną otchłań? Jako były złodziej, Conan potrafił poruszać się w ciemności i niewiele sobie robił z nieznanych zagrożeń. Szybko poznał labirynt tuneli. Zanim dobiegł dziesiąty dzień gościny u Lyseniusa, umiał znalezć drogę z kwater Bamula do komnat Scyry tak łatwo, jak do studni, kiedy miał pragnienie. Jednak nigdy nie przekroczył progu tych komnat. Wyglądało na to, że Scyra powiedziała mu tyle, ile miała ochotę powiedzieć. Nie chciał przeciągać struny i pytać o więcej. Nie chciał też dawać Vuonie powodu do zazdrości. Nie zaniedbywał jej w łożu, ale kobiety nie zawsze muszą mieć powód, by okazywać zazdrość. Vuona mogła być niebezpieczna dla Bamula, gdyby z zazdrości zdecydowała się zdradzić ich przed Lyseniusem. Bez wątpienia niektórzy wojownicy oszczędziliby Conanowi brudzenia sobie raje krwią dziewczyny, lecz wolałby, żeby wróciła cała i zdrowa do Czarnych Królestw. Teraz Conan postanowił wybrać się do komnat Scyry, a gdyby jej nie zastał zaczekać na nią. Wbrew temu, co powiedział Kubwande, wcale nie zamierzał oddawać jej kryształu, dopóki nie dowie się, co to za kamień. A jeśli zacząłby podejrzewać, że Scyra nie mówi prawdy, miał zamiar zachować kryształ, ryzykując nawet własnym życiem. Uprzedził Kubwande, że jeśli nie wróci do świtu, Bamula muszą się ratować sami. Nie pouczył go, jak to zrobić. Kubwande miał z pewnością mniej skrupułów niż Cymmerianin i mógłby uznać, że najbezpieczniej będzie służyć Lyseniusowi. A Govindue zapewne nie byłby w stanie temu zapobiec. Gdyby nie tajemniczy kryształ, Conan pewnie nie ryzykowałby szukania Scyry. Ale z dwóch obowiązków, jakie miał teraz wobec swoich ludzi, ważniejsza była konieczność wyjaśnienia sekretu kamienia. Conan ominął boczny tunel i szybko doszedł do szczeliny w skale. Z zewnątrz była na tyle szeroka, że mógł się nią przecisnąć bokiem, choć nie bez zadrapania skóry. W głębi rozszerzała się bardziej i tworzyła komin. W jego ścianach widniały tylko małe pęknięcia, o które można było zaczepić palce raje i nóg. Ale Conan mógł się nim wspiąć, opierając stopy o jedną ścianę, a plecy o drugą. Miał ze sobą latarnię w mosiężnej obudowie płonął mech nasączony oliwą. Przywiązał ją do pasa i zaczął się wdrapywać. Zakończył wspinaczkę ciszej i ostrożniej niż zwykle. Z doświadczenia wiedział, że straże są zawsze najbardziej czujne wtedy, kiedy człowiekowi najbardziej zależy, żeby było odwrotnie. Ale wkrótce maszerował bezpiecznie tunelem ciągnącym się powyżej. Tunel prowadził do korytarza wyżłobionego przez podziemny strumień, który wciąż płynął przez grotę i sięgał człowiekowi do pasa. Conan zatrzymał się przy wejściu do korytarza i pociągnął nosem. Tam, gdzie zawodzą oczy i uszy, niebezpieczeństwo można wyczuć węchem. A teraz poczuł odór, którego wcześniej tu nie było. Nic jednak nie usłyszał, a w świetle latarni zobaczył tylko nagie, skalne ściany tunelu i ciemną wodę płynącą swym zwykłym nurtem. Conan zanurzył w niej palec i powąchał go. %7ładnego podejrzanego czy choćby wstrętnego zapachu. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |