[ Pobierz całość w formacie PDF ]
właśnie wodą plastikową konewkę, by podlać kępki maciejki posadzone w balkonowych skrzynkach. J.D. zszedł ze schodków dopiero wtedy, gdy podniosła głowę i dostrzegła go. - Och, ale mnie przestraszyłeś, Jay - powiedziała, rozpoznając go w półmroku. Otarła ręce z wody i zbli\yła się do niego. Zmusił się, \eby nie patrzeć głodnym wzrokiem na jej piersi i ramiączko stanika, wysunięte przypadkiem spod dekoltu. Najgorsze, \e chodząc, w tak kuszący sposób poruszała biodrami, \e nie dało się tego nie zauwa\yć. - Przyniosłem fajkę pokoju - rzekł, wyciągając butelkę z winem. - Po co? - spytała, stając tylko o krok od niego. - Na zgodę. Przecie\ się trochę poprztykaliśmy. Tiffany pokręciła głową i roześmiała się cicho. Zabrzmiało to jak najpiękniejsza melodia. - Je\eli będziesz za ka\dym razem kupował wino, te szybko zbankrutujesz - za\artowała. - Tak sądzisz? - Nie sądzę, ja to wiem. - Więc mo\e - zaczął, stawiając kieliszki na balustradzie ganka i zabierając się do odkorkowania butelki - przynajmniej zawrzemy rozejm? - Myślisz, \e to mo\liwe? Obrzucił ją tak wymownym spojrzeniem, \e się zarumieniła. - Wszystko jest mo\liwe, Tiffany, i dobrze o tym wiesz. - Zrobiło się pózno - zauwa\yła, lekko speszona. - Owszem. Wybierasz się gdzieś? - Na górę, do łó\ka. Zamiast odpowiedzi napełnił kieliszki i podał jej jeden. - Wypijmy. Te kilka minut cię nie zbawi. Spojrzała niezdecydowanie, jakby chciała odmówić, ale przyjęła wino. Usiedli na ogrodowej ławce pod wierzbą. - Wzniesiemy toast? - spytał J.D. - Za co? - Za lepsze czasy. Uśmiechnęła się tak \ałośnie i smutno, \e zapragnął natychmiast porwać ją w ramiona i utulić. Zamiast tego jednak wpatrzył się w ciemny, rubinowy płyn w przezroczystym szkle. Tiffany wzniosła kieliszek. - Piję za lepsze dni - powiedziała, trąciwszy brzeg jego kieliszka. - Oby było ich jak najwięcej. - Amen. Wypili po łyku wina. Nocny mrok stwarzał nastrój kojącej bliskości. Kuchenne okno, oświetlone od wewnątrz ciepłym blaskiem świecy, było jedynym jasnym punktem w ciemnym ogrodzie. W oddali zaszczekał pies sąsiadów. W trawie grały świerszcze, zagłuszając dalekie odgłosy ulicznego ruchu. - No, dobrze - powiedziała Tiffany, nie mogąc znieść przedłu\ającej się ciszy, jaka między nimi zapadła. - Powiedz mi teraz, jak to się stało, \e trafiłeś za nami na policję. - Wróciłem do domu i pani Ellingsworth powiedziała mi, gdzie jesteście. - A więc tak to było. - Tiffany upiła kolejny łyk. J.D. nie mógł oderwać zachwyconego wzroku od jej długiej, szczupłej szyi. - Dyskrecja nie jest najmocniejszą stroną Ellie. - Przeszkadza ci to? - Nie bardzo. Poza tym jest uczciwa jak kryształ, miła, ciepła, zabawna, no i kocha moje dzieci jak własne wnuki - odpowiedziała, po czym dodała z półuśmiechem: - Zamiłowanie do plotek to jeszcze nie zbrodnia, mo\na z tym \yć. - Musisz jej wybaczyć. Jest samotna i nie ma z kim pogadać. Tiffany skinęła głową i obróciła kieliszek w palcach. - Jak ci idą poszukiwania? Znalazłeś lokalizację na winnicę? - Jestem bliski podjęcia decyzji. - Która farma ci się podoba? - Jest kilka kandydatur. Między innymi ziemia Wellsa. - Przeklęte miejsce - westchnęła Tiffany. - Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Pomogę wam. - Mówiłam ci, \e nie oczekuję niczyjej pomocy - powiedziała i wypiła wino do dna. J.D. zrobił to samo. - Okropna z ciebie kłamczucha, Tiffany. - Coś ty powiedział? - To, co słyszałaś. Potrzebujesz pomocy, i to bardzo. Dom wymaga remontu. Ty pracujesz i na nic nie masz czasu. Stephen nie jest aniołem i zamartwiasz się o niego bez przerwy, czemu się wcale nie dziwię. Teraz prze\ywa szczególnie trudny okres buntu przeciwko zasadom rządzącym światem dorosłych. Mo\e ma to związek ze śmiercią Philipa, a mo\e z czym innym. Tego się tak łatwo nie dowiemy, ale prawda jest taka, \e policja ma na niego oko. Czy zechcesz przyznać, czy nie, na pewno się martwisz, \e chłopak jest zamieszany w zniknięcie Isaaca Wellsa. - To jeszcze dziecko! - zaprotestowała gwałtownie. - Dziecko, które przypadkiem za du\o wie. Zadaje się z miejscową łobuzerią, wywołuje burdy na mieście i Bóg wie co jeszcze. Fakt faktem, \e wykradł te cholerne klucze Wellsa. - To był szczeniacki zakład. - Nie powinien był się zakładać - J.D. spojrzał wprost w jej bielejącą w mroku twarz. - A mała? - Dlaczego mówisz o Christinie? Moim zdaniem, wszystko jest w porządku. - Tak uwa\asz? To dlaczego ka\dej nocy budzi się z krzykiem? Tiffany wzdrygnęła się i postawiła kieliszek na ziemi. Nie rozumiała, o co chodzi J.D. Obra\ał ją i nie wiadomo czego chciał. - O co ty mnie oskar\asz, Jay? Mała miała ledwo trzy latka, kiedy jej ojciec zginął w wypadku. Przecie\ to normalne, \e prze\ywa koszmary. Musi to wszystko odreagować. Zresztą byłam z nią u psychologa. Tiffany obronnym gestem skrzy\owała ramiona na piersi. Na jakiej podstawie J.D. się wymądrza? Co on mo\e wiedzieć o wychowaniu dzieci? Przecie\ nie ma własnych. Czy nie rozumie, jak bardzo Tiffany czuje się winna śmierci Philipa? Przecie\ to ona prowadziła tego feralnego dnia. Do tej pory budziła się w środku nocy, zlana zimnym potem, przera\ona. Widziała samą siebie za kierownicą auta, które nagle wpada w poślizg i nad którym nie potrafi zapanować. Tych tragicznych w skutkach momentów nie zapomni do końca \ycia. - Nie miej mi za złe, \e mi na was zale\y. - Ale dlaczego teraz? Przedtem nas nie odwiedzałeś. - Miałem swoje powody. - Jakie? - Naprawdę chcesz wiedzieć? - J.D. tak intensywnie wpatrywał się w Tiffany, a\ zrobiło jej się gorąco. - Oczywiście. Postawił kieliszek na trawie i obydwiema mocnymi, du\ymi dłońmi ujął ją za ramiona. Usiłowała się wyrwać, ale jej nie puścił. - A zatem, jeśli rzeczywiście chcesz wiedzieć... - zaczął. - Chcę - powiedziała niepewnie. - Przyczyną tego, \e was unikałem, byłaś ty, Tiffany. - Ja? - wyszeptała, spoglądając mu w świecące uwodzicielskim blaskiem oczy. Ciąg wspomnień ruszył jak lawina, nasycone erotyzmem obrazy ich nagich, splecionych w uścisku ciał pojawiały się klatka po klatce, jak film. Bo przecie\ mieli za sobą miłosną noc, tę jedną [ Pobierz całość w formacie PDF ] |