[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Spojrzała w lustro. Ujrzała czerwone, opuchnięte oczy. Po wyjściu braci padła na łóżko i
płakała.
Wiedziała, że to nie ma sensu. Jamal odszedł i nie wróci. Musiała pogodzić się z tym, na
nowo ułożyć swoje życie. A najlepszym sposobem był powrót do pracy. W szpitalu
spodziewano się jej dopiero za dwa tygodnie. Ale nie chciała czekać tyle czasu. Postanowiła
zatelefonować do szefa personelu.
Musiała czymś się zająć, by przestać myśleć o Jamalu.
Jamał wstał z łóżka mokry od potu. Chłód nocy przyprawił go o dreszcze. Ten sen... Był
taki prawdziwy. Odetchnął głęboko. Czegoś mu brakowało. Nie czuł tego specyficznego
zapachu Delaney, który tak odurzał go po tym, gdy się kochali.
Zacisnął powieki. Przywołał jej obraz. Wspomnienia. Już nigdy nie zapomni jej leżącej
na plecach. Czekającej na niego. Miał przed oczyma każdy szczegół jej ciała.
Na samo wspomnienie jego ciało zareagowało gwałtownie. I smutek wypełnił mu serce.
Wiedział bowiem, że nie zobaczy jej już nigdy więcej.
Z krzesła wziął szlafrok i wyszedł na taras. Gwiazdy delikatnie migotały na czarnym
niebie. Poniżej ogród pełen kwiatów napełniał powietrze słodkim aromatem. Jako dziecko
uwielbiał bawić się tam. Ale choćby ukrył się najlepiej jak potrafił, Asalum i tak zawsze
umiał go odnalezć. Uśmiechnął się do tych wspomnień.
Wyobraził sobie, jak Delaney zareagowałaby, gdyby mogła zobaczyć pałac i ten ogród.
Był pewien, że gdyby mogła zamieszkać w nim, wniosłaby wiele świeżości. Być może wielu
oburzałoby się na jej liberalne poglądy, ale na pewno w końcu potrafiłaby ująć wszystkich.
Jak ujęła jego.
Samo myślenie o niej było torturą. Wyprostował się z bolesnym westchnieniem.
Postanowił, że zaraz po rozmowie z ojcem poleci do Kuwejtu na spotkanie z innymi
członkami koalicji. %7łeby doprowadzić do kolejnego porozumienia z szejkiem Caronu.
A potem poleci do Ranyaa, swych posiadłości w północnej Afryce. I pozostanie tam aż do
ślubu. Nie miał ochoty na kontakty z ludzmi, jeśli nie były konieczne. Chciał być sam, żeby
pogrążyć się w rozpaczy.
ROZDZIAA DWUNASTY
Delaney oddała wiercące się niemowlę matce.
 Wygląda już znacznie lepiej, pani Ford  powiedziała.  Temperatura spadła. Zapalenie
ucha ustąpiło.
Kobieta uśmiechnęła się.
 Dziękuję, doktor Westmoreland. Była pani bardzo dobra dla mojej Victorii. Polubiła
panią.
 Ja też ją polubiłam.  Delaney rozpromieniła się.  Chciałabym jednak, tak na wszelki
wypadek, jeszcze raz obejrzeć jej uszy za kilka tygodni.
 Dobrze.
Kobieta ułożyła dziecko w wózku i wyszła. Przez trzy tygodnie pracy Delaney przywykła
już do tego, że zwracano się do niej  pani doktor . Ale za każdym razem czuła miłe drgnięcie
serca. Ciężka harówka podczas studiów opłaciła się. Delaney robiła to, o czym marzyła całe
życie. Leczyła dzieci.
Usłyszała za plecami cichy chichot. To była Tara Matthews. Pediatra, którą spotkała
pierwszego dnia pracy. I z którą od razu przypadły sobie do serca.
 Co cię tak śmieszy?  Uśmiechnęła się do Tary.
 Ty. Naprawdę lubisz dzieci, prawda?
 Oczywiście.  Delaney z trudem stłumiła śmiech.
 Jestem przecież pediatrą, do diaska! Tak jak ty. Zresztą ty też lubisz dzieci.
Tara zdjęła stetoskop z szyi i schowała go do kieszeni fartucha.
 Ale nie tak jak ty. %7łałuję, że nie miałam aparatu, żeby sfotografować twoją twarz, kiedy
Victoria Ford znalazła się na twoich rękach. Byłaś w siódmym niebie. I tak jest za każdym
razem, kiedy bierzesz jakieś dziecko.
 Już ci mówiłam, że byłam jedyną dziewczynką wśród pięciu braci. I do tego
najmłodszą. Od moich narodzin nie było u nas więcej dzieci. A ponieważ moi bracia są
zatwardziałymi kawalerami, nieprędko doczekam się bratanic czy bratanków.
Tara skrzyżowała ramiona na piersi.
 Ze mną jest całkiem inaczej  powiedziała.  Jestem najstarsza spośród czwórki
rodzeństwa. I zawsze musiałam opiekować się siostrą i braćmi. Dlatego nie muszę wcale
spieszyć się z własnymi dziećmi.
Delaney roześmiała się. Bardzo lubiła Tarę. Obie były nowe w Bowling Green. Nie znały
nikogo. Mieszkały w tym samym bloku. Często razem jezdziły do pracy. Wspólnie robiły
zakupy. Nieraz wracały do domu z filmem z wypożyczalni i wspólnie spędzały wieczór. Były
w tym samym wieku. Miały podobne zainteresowania. I obie nie były z nikim związane.
Chociaż Delaney nie mogła zrozumieć, dlaczego. Tara była śliczna. Niejeden lekarz oglądał
się za nią, kiedy szła szpitalnym korytarzem. Niejeden proponował jej randkę. Lecz ona
zawsze kategorycznie odmawiała.
Jak i Delaney. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.