[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Myślałem o tych przeklętych kablach, Alan, aż mi łeb pękał - szepnął konfidencjonalnie. -
Wydaje mi się, że znalazłem na nie sposób. Czy mam ci powiedzieć teraz?
- Tak, naturalnie. To bardzo interesujące. Niech pan mówi, poruczniku, tu sami swoi.
Petera znów ogarnęła niechęć i nieufność. Nie ulegało. wątpliwości, McNeill przejmował
inicjatywę w swoje ręce, stawał się przywódcą, duszą przedsięwzięcia, niczym pułkownik, dowódca
bojowej jednostki, przyjmujący raporty zwiadowców. Pomimo niezwykłych warunków i fatalnej
sytuacji Peter z trudem mógł się pogodzić z myślą, że on, porucznik królewskiego lotnictwa,
przechodził pod rozkazy zwykłego cywila i to niewiadomego pochodzenia.
- Jestem z zawodu elektrykiem - wyjaśnił Hitchcock. - Miałem kiedyś przed wojną warsztat
elektrotechniczny w Wellington. Maleńki warsztacik, sam w nim pracowałem, matka trochę
pomagała. Jak to było strasznie dawno... - zamyślił się i zwiesił głowę.
- Czas biegnie niekiedy bardzo szybko, niekiedy zaś wlecze się w tempie żółwia - zauważył
współczująco McNeill.
Shannon zniecierpliwił się. Co go teraz obchodziły przedwojenne czasy i warsztat w Wellington?
Po co McNeill wygłupia się ze swymi pseudofilozoficznymi uwagami? Każda godzina jest cenna, a
oni świadczą sobie grzeczności, jakby znajdowali się w hallu hotelu Park Lane w Londynie lub na
dworskim przyjęciu w pałacu Buckhimgham. Bloody hell! Czy zapomnieli, ze siedzą w ogrodzonej,
śmierdzącej klatce i lada chwila mogą otrzymać od strażnika pałką po tyłku?!
Hitchcock podniósł głowę, ocknął się z zadumy, zabrał głos. Zauważył już poprzednio, że kable i
ich złącza biegły tuż za drutami ogrodzenia. Japończycy nie postarali się, by obóz lepiej urządzić,
może zamierzali go przenieść wkrótce i nie dbali o dokładniejsze wyposażenie. Hitchcock, jak
twierdził, miał długie ręce, mógł dosięgnąć kabli poprzez druty i spowodować spięcie.
McNeill rozjaśnił się, poklepał Nowozelandczyka po ramieniu, ale po chwili zmarszczył brwi.
- Pomysł dobry, Hitchcock, niemniej Japończycy połapią się od razu i podniosą alarm. Zresztą
nie będzie pan mógł uciekać z nami, skoro pan będzie przy kablach.
Hitchcock bynajmniej się nie skonfundował. Wyjaśnił dopiero ogólny pomysł i przeszedł teraz do
szczegółów. Kable zamierzał połączyć wcześniej, jeszcze przy świetle dziennym, gdy lampy i
reflektory nie będą się palić. Potem, już o zmroku, gdy któryś z wartowników przekręci wyłącznik w
baraku, nastąpi właściwe spięcie i unieruchomienie całego systemu oświetleniowego.
- Wspaniale - obecnie McNeill był całkowicie zadowolony. - To rozwiązuje sprawę. Zabierajmy
się do najważniejszego zagadnienia. Spytajmy reszty, co myśli o naszym planie. Jak już mówiłem 
albo wszyscy, albo nikt. Trzeba również podkreślić w rozmowie z ludzmi, że w czasie ucieczki
pójdziemy na całego. Jeżeli ktoś odniesie rany, czy też pozostanie z tyłu, nikt po niego nie wróci, nikt
mu nie pomoże.
- Jak można... - wyrwało się Peterowi.
-
To konieczne, poruczniku - wyjaśnił cierpliwie McNeill. - Wiem, że się to wydaje
niekoleżeńskie, nawet nieludzkie, ale sprawa jest zbyt poważna. Opóznienie spowoduje wpadkę i
śmierć wszystkich. Trzeba też podkreślać stanowczo, że jeżeli któryś z grupy nie opuści obozu z
nami, niechybnie zginie.
Do rozmowy spiskowców wtrącił się siedzący obok podporucznik RAFu, George O'Brien,
niewysoki i jasnowłosy Irlandczyk, pilot rozpoznawczego dywizjonu maszyn  Catalina . O'Brien
został zestrzelony i schwytany przez wroga w początkach oblężenia Singapuru, przebywał w Pasir
Pandziang zbyt długo, jak na jego upodobania.
- Ci, co zwieją, też zginą, tylko trochę pózniej - zauważył pesymistycznie.
- Czy to znaczy, że chcesz zgnić tutaj, w tym zaduchu, George? - spytał Peter, który znał
Irlandczyka jeszcze przed wojną, a potem latał z nim wielokrotnie na różne zadania, przeważnie na
pozorowane ataki powietrzne.
- Jeżeli zwieję, zdechnę w dżungli. Jeżeli zostanę, zatłuką mnie Japończycy, przecież jestem w [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.