[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na moment, po czym uderzył z całą siłą. Nie wiadomo było, skąd się wziął. Na niebie nie zatrzymała
się nawet jedna chmura, a ciepły dzień nie zapowiadał huraganu. Ghi-sppi zakołysał się w siodle i
zasłonił twarz rękawem. Jego oczy z trudem odróżniały kontury najbliższych drzew. Kurz i piasek
zdawały się wciskać we wszystkie zakamarki ubrania. Grubasek zsunął się z konia i niemalże po
omacku ruszył do lasu. Kiedy schodził z traktu, jego uwagę przykuł ciemny kształt leżący na ziemi.
Kaszląc i plując, zbliżył się i z ciekawością nachylił. Z niedowierzaniem przyglądał się bladej
twarzy dziewczyny i strzale tkwiącej w jej piersi. Przestał się nawet uśmiechać. Teraz jego
spojrzenie wyrażało olbrzymie zdziwienie. Wyglądał jak ktoś, kto nigdy nie zetknął się ze śmiercią.
Powoli, jakby nie ufając własnej dłoni, chwycił strzałę i pociągnął do góry. Wyszła lekko. Wtedy do
jego uszu doleciało ciche westchnienie. Ghi-sppi przyklęknął, puścił wodze i zasłonił
dziewczynę przed wiatrem. Otworzyła oczy i długo uważnie na niego patrzyła. Nie odzywała się. On
również milczał i patrzył. Znów zaczął
się uśmiechać.
- Co to było? - Bathy zadała pytanie ostrożnie, prawie nie poruszając ustami. - W głowie mi huczy,
jakby mnie giez ukąsił...
- Strzałę z was, pani, wydobyłem - odparł grubasek, mrużąc oczy przed wiatrem. - Dziwne tu macie
zwyczaje. Zmierć jeno chcecie zadawać, mimo że strach przed nią nosicie. Wielka to głupota tak
czynić... O, strzała długa jak noga...
- Tylko krwi brakuje - wtrąciła z niedowierzaniem Bathy. Podniosła się powoli i usiadła. W
podmuchach wiatru zmieszanego z piachem próbowała odnalezć dziurę po strzale. Jej palce
zanurzyły się w otwór i poczuły twardość monet. Opuszki z łatwością wyczuły wyrazne wgłębienie
na jednej z nich. Dziewczyna nie odezwała się. Wstała, zasłoniła się przed wiatrem i poszukała
wzrokiem konia.
- Gdzie mój koń? - zapytała, kierując się w stronę wielkiego pnia.
- Nie ma - odparł głupkowato grubasek. - Nie widziałem... Chyba że ten człowiek go zabrał... Tak, on
mógł go zabrać. Brudny był, zarośnięty i ledwie dychał. Zmierć mu z oczu patrzyła. To już u was na
gębach widać...
Zatrzymali się za pniem drzewa i przywiązali wodze do sęka. Konik zachowywał się potulnie i
wcale nie sprawiał wrażenia wystraszonego. Wsadził łeb w otwór pnia i stał w bezruchu. Huragan
nadal tarmosił gałęzie i nie miał zamiaru osłabnąć. Dziewczyna usiadła na ziemi i przycisnęła plecy
do drzewa. Ghi-sppi zrobił
dokładnie to samo.
- Bez konia daleko nie zajedziemy. - Głos Bathy lekko się załamał.
-Pewnie mnie już szukają... Szkoda go, tresowany był i dobrze chodził. Posłaniec pewnie już blisko.
Oni nie zważają na pogodę.
Jadą od stajni do stajni... Głodna jestem, a jedzenie przy siodle wiozłam. %7łeby mu tak ogon
sparszywiał! Może znasz jakieś czary na jedzenie?
- Krótko u was jestem... - odpowiedział Ghi-sppi. - Trudno się przyzwyczaić...
- Mówiłeś, że jesteś obcy. - Głos dziewczyny zdradzał ironię.
Pogodziła się z myślą, że jej towarzysz nie zawsze zachowuje się normalnie. Do pewnego stopnia
bawiło ją to. - A u was tam nic nie jecie? %7ładnych pieczeni, chleba, wina?
- Nie potrzeba - odpowiedział poważnie grubasek. - My nie wyglądamy, my po prostu jesteśmy. To
tak, jak z... wiatrem. Jest, ale go nie widzisz. Najwyżej czujesz podmuch... - Grubasek spoważniał.
Głupi uśmiech na jego wargach zniknął. - Nie mamy ciał, nie mamy strachu, nie czujemy bólu, nie
jemy...
- To musi być straszna siermięga... - przerwała Bathy. Jej ironia gdzieś zniknęła. Zaciekawił ją
dziwny świat Ghi-sppi. Zapominała o głodzie, o uderzeniu strzały w jej pierś i samotności, której
świadomość dopiero teraz tak naprawdę zaczynała do niej docierać.
- Siermięga? - zdziwił się grubasek. - Co to za dziwne słowo? Nie mam go w głowie...
- Siermięga to znaczy nuda, dziadostwo, smród, ciemnota -
wyrzuciła z siebie dziewczyna. - Kiedy przywlecze się siermięga, wtedy wszystko uchodzi...
Rozumiesz? Nie ma podglądania, ludzie są osowiali i ślepi, a tu w środku... - pokazała na własną
pierś - tu wala się tylko ścierwo. Zwyczajnie, nie żyjesz.
Ghi-sppi przysunął się plecami do Bathy i pokręcił głową.
- Siermięga jest tylko tutaj - kontynuował poważnie. - Wasz świat tak został ułożony. Zmierdzicie,
nudzicie się, szukacie uciech, chędożenia, monet i wywyższenia... Kiedy wejrzę do mózgu tego
człeka, którego ciało noszę, widzę boleść... A i strach tam bruzdzi niemało... U nas zawsze czujemy
wszystko. Naraz... W moim świecie jest dobrze i nie ma... siermięgi.
- To po co pchaliście się tutaj, panie? - Odwróciła głowę i zajrzała mu w twarz.
Grubasek uśmiechnął się szeroko i zmienił nagle temat.
- Trzeba nam zapolować - powiedział, rozglądając się po lesie.
Wtedy zobaczyli wyłaniające się na trakcie wozy i strażników.
Posuwali się powoli, od czasu do czasu licząc ludzi. Na wozach kuliły się kobiety i dzieci,
mężczyzni szli obok pieszo, a jezdzcy bez przerwy krążyli wokół nich. Bathy rozpoznała barwy
królewskich strażników. Była to jedna z pierwszych rzeczy, jakich nauczyła się od ojca. Lubił
powtarzać, że od takiego drobiazgu często zależy życie.
Huragan wzmógł się. Uderzenia wiatru stały się krótkie i silne.
Konie szarpane przez podmuchy z trudem stawiały kopyta. Wozy trzeszczały, a skupieni na nich [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.