[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niego i ruszyli w drogę, a ojczym Zary i jej przyrodni bracia
pojechali za nimi własnym jeepem, prowadzonym przez
pełniącego rolę kierowcy Paza.
Do królewskiego pałacu dojechali równocześnie.
I równocześnie, całą ośmioosobową gromadą, stanęli
przed królewskim obliczem w sali tronowej.
- Dobrze, że wszyscy tu jesteście - stwierdził z trudnym
do ukrycia zadowoleniem Hakem bin Abdul Haidar. - Mam
wam co nieco do zakomunikowania.
- Zamieniamy się w słuch, czcigodny panie - rzucił
Kadar.
- Słuchamy cię z najwyższą uwagą, kuzynie - rzekł Malik.
- Po pierwsze - rozpoczął król - muszę powiedzieć wam,
że moja najukochańsza małżonka Rasha przed dwiema
godzinami szczęśliwie powiła dziecko płci męskiej, mam
zatem już męskiego potomka, następcę królewskiego tronu i
nie muszę żenić się po raz drugi.
- To wspaniale! - wykrzyknęła Zara, nie zdoławszy się
opanować przed szczerym wypowiedzeniem tego, co
naprawdę myślała.
Król Hakem bin Abdul Haidar uśmiechnął się dobrotliwie.
- Tak się składa, że ja też nie marzyłem o tym
małżeństwie, tylko raczej czułem się do niego zobligowany
przez okoliczności i poniekąd przymuszony przez
dyplomatyczne zabiegi twojego ojczyma - przyznał.
- Czcigodny panie, przecież ty unieszczęśliwiasz moją
córkę, nie chcąc jej - odezwał się Kadar, rozzłoszczony
faktem, że sprawy przestały układać się po jego myśli.
- Unieszczęśliwiłbym ją - odparował król - pozwalając
tobie stanowić o jej losie, bo wiem, że jej groziłeś
małżeństwem z siedemdziesięcioletnim starcem, własnym
owdowiałym wujem. Dlatego postanowiłem skorzystać z
królewskiego przywileju, który pozwala mi, jako ojcu
wszystkich moich poddanych, zastąpić każdego ojca rodziny
w podejmowaniu ważnych decyzji - oznajmił. - I korzystając z
tego przywileju, postanowiłem obecną tutaj Zarę oddać za
małżonkę również tu obecnemu szejkowi Malikowi
Haidarowi, mojemu najbliższemu kuzynowi, księciu krwi i
amerykańskiemu finansiście w jednej osobie.
- I jeszcze do tego mordercy! - wykrzyknął Kadar, nie
mając już w zanadrzu żadnego innego argumentu, jaki mógłby
wykorzystać dla storpedowania królewskiego postanowienia. -
Mordercy przyrodniego brata swojej przyszłej żony!
- Ojcze, szejk Malik nie jest mordercą Dżeba! -
zaprotestowała z przekonaniem Zara. - Na pewno nie!
- Któż więc mógłby nim być? - obruszył się Kadar.
- Przecież to jego samochód zabił mojego syna, wszyscy
widzieli.
- Samochód tak, ale nie ja - odezwał się na to Malik.
- Nie zaprzeczam, że to mój wóz spowodował ten
nieszczęśliwy wypadek, w którym zginął Dżeb. Ale to nie ja
siedziałem wtedy za jego kierownicą.
- A kto? - warknął Kadar.
- Tego nie wiem - odpowiedział szejk. - Kiedy po kłótni z
Asimem wybiegłem wówczas z waszego domu, było już po
wszystkim. Dżeb konał, a sprawca wypadku przepadł bez
śladu. Kto nim był, tego niestety nie wiem - powtórzył.
- A któż to wie? - rzucił Kadar. Szejk wzruszył
ramionami.
- Być może któryś z twoich synów widział i wie.
- Jeżeli któryś z moich synów wie na temat śmierci Dżeba
coś, czego ja nie wiem, a nie wyjawi nam tego teraz w
obecności króla - odezwał się na to Kadar bin Abu Salman,
czerwieniejąc na twarzy z oburzenia i gniewu - to niechaj
będzie po stokroć przeklęty, a mnie i cały mój ród niechaj
piekło pochłonie!
Po tych słowach, wypowiedzianych przez ojczyma Zary z
najwyższą powagą, bardzo groznym, a równocześnie
niezwykle uroczystym tonem, w sali tronowej pałacu króla
Hakema zapadła absolutna cisza. Nikt nie ośmielił się jej
przerwać, nawet monarcha. Wszyscy czekali w napięciu na
reakcję synów Kadara, świadomi faktu, że żyjąc w kraju,
gdzie w myśl uświęconego przez tradycję prawa wola ojca jest
wolą najwyższą, żaden z nich nie ośmieliłby się zlekceważyć
ojcowskiej klątwy.
Milczenie trwało kilka minut, które w sytuacji
niecierpliwego oczekiwania i gorączkowego podniecenia
wydawały się wszystkim zgromadzonym długie niczym lata, a
nawet stulecia. Aż w końcu przerwał je zdławiony, jękliwy
okrzyk:
- Ojcze, wybacz! Ojcze, nie przeklinaj mnie,
nieszczęsnego!
Spojrzenia wszystkich zgromadzonych natychmiast
zwróciły się w kierunku Paza, bo to właśnie on, pobladły z
przestrachu i przejęcia tak bardzo, jakby mu cała krew z
twarzy odpłynęła, wyrzucił z siebie te dramatyczne słowa.
- Zamiast podnosić lament, mów zaraz, synu, co jest ci
wiadome - rozkazał Kadar.
- Wiem, ojcze... że to nie Malik... zabił małego Dżeba -
wykrztusił Paz.
- Więc któż to uczynił?
- Ja.
Tym razem Kadar bin Abu Salman zrobił się na twarzy tak
blady jak białe płótno, z którego uszyta była jego szata i
turban.
- Jak to... ty... synu? - odezwał się, mówiąc z najwyższym
trudem i niemal po każdym wypowiedzianym słowie biorąc
głęboki oddech. - Przecież ty... byłeś wówczas... jeszcze
dzieckiem... małym chłopcem.
- I jak wszyscy mali chłopcy, ojcze, lubiłem się bawić
samochodami - grobowym głosem wyznał Paz. - Malik
zostawił wtedy kluczyki w stacyjce swojego jeepa.
Postanowiłem więc skorzystać z okazji... chciałem uruchomić
go i trochę pojezdzić sobie nim dla zabawy po dziedzińcu.
- I co? - jęknął Kadar.
- I na moje nieszczęście zdołałem wprawić auto w ruch,
ale nie zdołałem go potem zatrzymać - odparł Paz, opuściwszy
nisko głowę. - Najechałem rozpędzonym jeepem na Dżeba,
który bawił się pod drzewem. A kiedy już to się stało,
wpadłem w panikę i uciekłem, zanim Malik po kłótni z [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.