[ Pobierz całość w formacie PDF ]
osiągnąć. - Ten Twórca Chmur... - spytał po długim namyśle - ...to taka odmiana Arnolda Brosa (zał. 1905)? - Tak. - Coś realnego? - Myślę, że tak. Jesteście gotowi zaryzykować? - Co? - Sądzę, że potrafię zidentyfikować Twórcę Chmur, i wiem, kiedy zrobi trochę więcej nieba. - %7łe co jak?! - zgłupiał Masklin. - Za trzy godziny dziesięć minut. Do Masklina powoli zaczęło coś docierać. - Momencik - powiedział powoli. - To tyle samo czasu, ile zostało... - Tak jest. Proszę, bądzcie gotowi do ucieczki. Napiszę teraz imię Twórcy Chmur. - A dlaczego mamy uciekać? - Bo oni mogą się rozzłościć. Koniec gadania: nie mamy czasu do stracenia. Rzecz wysunęła czułek i zaczęła nim pisać po piachu. Zdecydowanie nie był on przeznaczony do tej czynności, toteż kształty wychodziły nieco koślawe i chwilami trudne do odcyfrowania. W sumie napisała ich cztery. Efekt był natychmiastowy. Chudy z piórem zaczął wrzeszczeć. Część obecnych zerwała się na równe nogi. A Masklin sprężył się do biegu. - Zaraz przyłożę temu staremu durniowi. - Gurder też się sprężył. - Jak ktoś może być tak ograniczony? Krzew tymczasem wciąż siedziała spokojnie, po czym odezwała się głośno, ale opanowanym głosem. - Mówi im, że nie ma nic złego w pisaniu imienia Twórcy Chmur. On sam często pisze swoje imię, a poza tym o jego sławie najlepiej świadczy to, że obcy, czyli my, też je znają. Na razie nie musicie uciekać. Jej oświadczenie uspokoiło większość obecnych. Nawet Chudy przestał wrzeszczeć, a zaczął mamrotać. Masklin nieco się odprężył i przyjrzał znakom na piasku. - N... A... 8... A? - przeczytał. - To S, nie 8 - poprawiła go Rzecz. - Przecież rozmawiałaś z nimi tylko chwilę - włączył się Angalo. - Skąd to wiedziałaś? - Bo wiem, jak nomy myślą. Zawsze wierzycie w to, co przeczytacie, i bierzecie to dosłownie. Można powiedzieć, że macie dosłowne umysły. Rozdział szósty GSI: marka ptaka znacznie wolniejszego niż np. Concorde i nie dają tam nic do jedzenia. Nomy, które dobrze je znają, uważają gęsi za najgłupsze istniejące ptaki (nie licząc kaczek). Spędzają większość czasu na lataniu z jednego miejsca na drugie. Jako środek transportu pozostawiają wiele do życzenia. Naukowa encyklopedia dla młodych, ciekawskich nomów, napisana przez Angala de Pasmanterii Jak opowiedziała Krzew, na początku nie było nic prócz gruntu. NASA zauważył pustkę ponad nim i zdecydował się wypełnić ją niebem. Zbudował miejsce pośrodku świata i ustawił wieże pełne chmur. Czasami też znajdowały się w nich gwiazdy, gdyż w nocy, kiedy taka wieża uniosła się do góry, widać było poruszającą się po niebie gwiazdę. Okolica wokół wież stała się specjalnym terenem NASA - było tu więcej zwierząt i mniej ludzi niż gdzie indziej. Dla nomów było to idealne miejsce, toteż nic dziwnego, że część z nich zaczęła wierzyć, że NASA zorganizował to wszystko specjalnie dla nich. Krzew skończyła i usiadła. - A ona w to wierzy? - spytał Masklin, spoglądając na przeciwległy skraj polany, gdzie od dobrej chwili Gurder i Chudy kłócili się, aż echo niosło: żaden nie rozumiał drugiego, ale im zdawało się to nie przeszkadzać. Rzecz przetłumaczyła jego pytanie. Krzew roześmiała się. - Ona mówi, że nie musi wierzyć we wszystko. Wiele widziała i wie, dlaczego tak się działo, wiele zaś widziała i nie wie, ale wiara jest dobra tylko dla tych, którzy jej potrzebują. O tym, że ten teren należy do NASA, wie, bo tak pisze na znakach. Angalo uśmiechnął się szeroko - z podniecenia ledwie mógł usiedzieć na miejscu. - Oni żyją w pobliżu miejsca, z którego startują te promy rakietowe, i myślą, że to coś magicznego! - oznajmił. - A nie jest? - mruknął Masklin prawie do siebie. - Poza tym nie jest to bardziej dziwaczne niż przekonanie, że Sklep to cały świat. Rzecz, oni mogą widzieć starty? Są raczej daleko... - Nie tak daleko: osiemnaście mil to nie jest aż tak duża odległość. Krzew mówi, że w godzinę mogą być na miejscu. Widząc ich zaskoczenie, Krzew wstała i ruszyła w kierunku kępy zarośli. W ślad za nią poderwało się pół tuzina mężczyzn z włóczniami, tworząc formację odwróconego V. Masklin i Angalo dołączyli do nich. Po kilku jardach wyszli na brzeg niewielkiego jeziorka. Do zbiorników wodnych zdążyli się przyzwyczaić - jeden, całkiem spory, znajdował się niedaleko lotniska. Zdążyli się nawet przyzwyczaić do kaczek. Ale to, co entuzjastycznie rzuciło się do brzegu, było znacznie większe niż kaczka i było tego dużo. W dodatku kaczki, podobnie jak wiele innych zwierząt, rozpoznawały w nomach ludzkie kształty, jeśli nie wielkość, i trzymały się z daleka. Nie zdarzyło się, żeby wiosłowały jak głupie do nich, zupełnie jakby sam ich widok był najradośniejszym wydarzeniem w życiu. A tu właśnie tak było - bo część prawie leciała, żeby tylko szybciej ich dopaść. Masklin rozejrzał się, szukając broni, ale Krzew złapała go za ramię i energicznie coś powiedziała. - Są przyjacielskie - przetłumaczyła Rzecz. - A nie wyglądają! - To gęsi. Całkiem niegrozne, chyba że dla trawy albo prymitywnych organizmów. Przylatują tu na zimę. Gęsi zjawiły się wraz z falą, która doszła czekającym do kostek, i wygięły długie szyje, pochylając głowy. Krzew poklepała kilka najbliższych po groznie wyglądających dziobach. Masklin robił, co mógł, by nie wyglądać jak prymitywny organizm. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |