[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie przyjęła jego pomocnej dłoni, sam chwycił ją za rękę i lekko pociągnął. Wysiadła z auta bez oporu, ale sztywna jak automat. Nadal ściskając jej dłoń, Jack pobiegł do drzwi, więc podążyła za nim. Wpadli do środka i zaczęli strząsać z płaszczy krople deszczu, a Jack pstryknął wyłącznikami światła. - Najpierw oprowadzę cię po całej posiadłości - rzucił wesoło. Poszli od pokoju do pokoju, a on przyjął na siebie rolę przewodnika i przez cały czas komentował wystrój i przeznaczenie oglądanych pomieszczeń. Na szczęście, Colleen nie musiała odpowiadać ani robić żadnych uwag. Ani w wielkiej, nowocześnie wyposażonej kuchni, ani w salonie wyłożonym pluszowym dywanem, w którym znajdowała się ogromna narożna kanapa i ceglany kominek z pagórkiem miękkich poduszek, ułożonych w półkole przed paleniskiem. Milczała nadal, zwiedzając utrzymaną w jasnozielonych i szarych barwach sypialnię, której centrum stanowiło olbrzymie łoże z mosiężnymi kratami i w wyłożonej lustrami łazience z wanną wbudowaną w podłogę. Wreszcie dotarli do gabinetu gospodarza, gdzie wszystkie ściany zajmowały regały z książkami, a pośrodku królował sprzęt komputerowy najnowszej generacji. Stało tam również szerokie biurko, wyściełane krzesło, czarna skórzana sofa i mała lodóweczka na napoje. O szyby miarowo stukał deszcz. - Czego się napijesz? - zapytał Jack. - Mam wszystko: wodę sodową, 85 piwo, wino, aperitify. Może coś gorącego? Kawa, herbata? - Nie, dziękuję. - W takim razie spróbuj któregoś z tych egzotycznych koktajli, jakie się pija na Hawajach. No wiesz, wysoka szklanka, kolorowy płyn, słomka z papierową parasolką. Zaskoczona Colleen uniosła brwi. - Umiesz przyrządzać coś takiego? - Tak, z wyjątkiem parasolki. Jeszcze kiedy grałem w piłkę, między sezonami często pracowałem jako barman w San Francisco. Potrafię przygotować każdy koktajl i nawet czasem wymyślam nowe mieszanki. - Mimo wszystko dziękuję, nie będę nic piła. Lepiej bierzmy się do roboty. - Tak. - Jack opadł na sofę. - Masz rację. Usiądz, proszę. Colleen wybrała krzesło przy biurku. Odważyła się zerknąć na Jacka i stwierdziła, że przypatruje się jej bacznie. W tej chwili przypominał kota jej siostry Erin, który identycznie przyglądał się rybkom pływającym w akwarium. Z trudem przełknęła ślinę. - Podo... podoba mi się twój dom - wykrztusiła nerwowo. - Dziękuję, Colleen. - W dalszym ciągu zachowywał się jak najlepiej wychowany dżentelmen i nawet mogłaby wziąć jego uprzejmość za dobrą monetę, gdyby nie dostrzegała w tych ciemnych oczach figlarnych błysków. Wzruszyła ramionami. - Prawdę mówiąc, spodziewałam się czegoś innego - kontynuowała nieco wyzywającym tonem. - A mianowicie czego? Jaskini starego erotomana? Luster na suficie i... - Z tego, co mówiłeś o swoich finansach, oczekiwałam raczej wynajętej klitki bez mebli, prądu i łazienki - przerwała mu. - A tu widzę przytulny, pięknie umeblowany dom ze wszelkimi wygodami. Twoja eks-żona nie wydała wszystkiego co do grosza, zapewne nie zdążyła. Jack uśmiechnął się, wstał i rozpoczął powolny spacer po pokoju. - Nie, Donna nie wydała wszystkiego. Lubiłem tę willę i udało mi się 86 schować to i owo do skarpety. - Mieszkaliście tutaj? - Colleen nie umiała powstrzymać ciekawości. - Donna w Buffalo? - Jack roześmiał się, choć tym razem bez cienia goryczy, którą wywoływało w nim zwykle wspomnienie byłej żony. - Nie ma mowy. Kiedy jeszcze grałem, mieszkaliśmy w Kalifornii. Potem wróciłem do Buffalo i kupiłem ten dom, już po rozstaniu z Donną. - I od razu wzięli cię do gazety jako sprawozdawcę sportowego. Po kilku latach awansowałeś na felietonistę, tak? - Colleen referowała to, co usłyszała od kolegów w redakcji. - Teraz piszesz do prasy ogólnokrajowej i zarabiasz jeszcze więcej. Nie mam pojęcia, po co ci bogata żona - zakończyła nieco ostrzej, niż zamierzała. - Kochanie, j e ż e l i, a to jest bardzo duże jeżeli, kiedykolwiek zdecyduję się na ponowne małżeństwo, to chcę coś z tego mieć, a nie tylko nic nie znaczące przysięgi miłości, wierności i posłuszeństwa. Najbardziej odpowiada mi gotówka. Będziemy żyli z pieniędzy nowej pani Blackledge, a moja pensja w całości powędruje do banku. - Poczekaj, niech zgadnę: masz na myśli swoje prywatne konto, nie wspólne, prawda? - rzuciła ze złością Colleen. - Wszystko dla ciebie, bo co jest twoje, to jest twoje, a co jej, to się dopiero okaże. A zrobisz każdą rzecz, żeby sprawiedliwość była po twojej stronie. Jack skinął głową. - Dokładnie tak, kotku - zgodził się, nie urażony ani trochę. Colleen wydała odgłos mający wyrażać obrzydzenie i skoczyła na równe nogi. - Jesteś najbardziej interesownym, wyrachowanym, chciwym... - Hej, uspokój się. Nie musisz się unosić z powodu przyszłej pani [ Pobierz całość w formacie PDF ] |