[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pamięta go pani? - Mama zaraz go wyrzuciła. Ojciec napisał w nim podobno, że znalazł sobie inną kobietę i razem z nią wyjeżdża, a do nas nigdy nie wróci. I że mama może sobie wszystko zatrzymać. Jemu zależy tylko na wolności. - A co się stało z jego samochodem? - Zabrał go ze sobą. To znaczy... musiał gdzieś zniknąć. Nie widziałyśmy go już nigdy więcej. - Samochodu nietrudno się pozbyć. Czy pani ojciec miał jakichś wrogów? - Nie - odparła z ociąganiem. - Pamiętam go jako człowieka przyjaznego ludziom, rodzinnego i cudownego ojca. Przeżyłam prawdziwy szok, kiedy się dowiedziałam, że tak po prostu chce nas opuścić. A mama była wstrząśnięta. Zamyśliła się przez chwilę. - Choć może to zabrzmi dziwnie... ale kiedy mama dowie się, że ojciec nie żyje, że został przez kogoś zamordowany, to chyba się... ucieszy. Nie, to złe słowo. Uspokoi się, tak... uspokoi. - Można to zrozumieć - odparł policjant, a Simon pokiwał głową. - A ten list? - spytał policjant. - Czy był pisany ręcznie? - Nie, na maszynie. - Hm. Czyli mógł być spreparowany przez kogokolwiek. A czy znała pani tę młodą kobietę, z którą pani ojciec rzekomo uciekł? - Nigdy nie słyszałyśmy o kimś takim, nigdy nie padło nawet niczyje imię. - Proszę opowiedzieć, jak znalazłyście list. Mówiła pani, że wróciłyście do domu i...? - Tak. Pojechałyśmy na kilka dni do babci, która mieszkała trochę dalej nad morzem. Po powrocie zastałyśmy pusty dom... - Czy to był weekend? - Nie, chyba... wtorek. Tak, bo zostałyśmy u babci dłużej, niż zamierzałyśmy. Tak, to na pewno był wtorek. - Czyli dla pani ojca zwykły dzień pracy. Nie wie pani, czy nie został gdzieś wezwany na wieś do chorych zwierząt? - Nic mi o tym nie wiadomo. Przecież nawet nie wiemy, którego dnia został zamordowany. Wyjechałyśmy z mamą w sobotę, a wróciłyśmy we wtorek. - Ma pani rację, to mogło zdarzyć się każdego dnia. Musimy przesłuchać sąsiadów. - To nie będzie takie łatwe - odparła Maya zamyślona. - Dom, w którym wtedy mieszkaliśmy, leży trochę z boku, droga od szosy wiedzie tylko do niego. - A czy ojciec nie prowadził jakiegoś rejestru swoich wizyt? - spytał Simon. - Dobre pytanie - bąknął policjant. - Chyba prowadził. Ale trzeba spytać o to mamę. - Miejmy nadzieję, że go zachowała. Gdy zatrzymali się przed domem, w którym Maya wynajmowała pokój, był już wieczór. Policjant, Simon i ona pozostali jeszcze przez chwilę w samochodzie, obserwując, jak gospodyni przemyka od okna do okna na parterze. Prawdopodobnie kobieta niemal umierała z ciekawości, a poza tym pewnie nie mogła się doczekać, żeby powiedzieć Mai coś do słuchu z powodu policji przed jej szanowanym domem. - Zastanawiam się nad tymi dwoma napadami, tym w pociągu i tym drugim, wczoraj wieczorem. A może w obu chodziło o Maren Grandseter? - Na pewno nie w pociągu - odparła szybko Maya. - To prawda, że w dzisiejszych czasach niekiedy trudno jest odróżnić chłopca od dziewczyny, nie sądzę jednak, żebyśmy oboje z Simonem byli tak podobni do siebie, aby nie dało się nas rozpoznać. - Słusznie. Ale tak czy inaczej mam wątpliwości. Uważam, że nie powinna być pani sama w nocy. - Przecież w domu są oprócz mnie gospodarze - powiedziała nie bez wahania. - Tyle że jutro wyjeżdżają. Na Wyspy Kanaryjskie. - Postaramy się rozwiązać ten problem wcześniej - obiecał mężczyzna przy wyraznej aprobacie Simona. Maya oświadczyła niechętnie: - Muszę jak najszybciej zadzwonić do mamy. Ale nie chciałabym robić tego w obecności gospodyni. - Pójdziemy z panią - zaproponował policjant. On i Simon ciekawi byli informacji o dzienniku wizyt i innych detali. Gospodyni przyjęła ich z oczami rozpalonymi ciekawością. Maya wyjaśniła jej w kilku słowach, o co chodzi, i spytała, czy nie mogłaby skorzystać z telefonu. Zanim usłyszała głos matki w słuchawce, minęło kilka dobrych chwil, ponieważ musiała poczekać, aż sąsiad ją przyprowadzi. Nie mając własnego telefonu, zmuszone były korzystać z jego grzeczności. - Maren, to ty? - usłyszała wylękniony głos matki. - Dlaczego dzwonisz dopiero teraz, ja tu siedzę sama, bez najmniejszego znaku życia od ciebie, nie wyobrażasz sobie nawet, jak to jest, kiedy człowiek nie ma się do kogo zwrócić w kłopotach, bo właśnie przyszedł rachunek za światło, skąd ja mam wziąć tyle pieniędzy, te opłaty tylko ciągle rosną i rosną... Matka bezustannie narzekała. Wszystkim wiodło się lepiej od niej, wszyscy byli bogaci i mieli mnóstwo przyjaciół, podczas gdy ona nie miała nikogo. Nigdy jednak nie zadała sobie pytania, jak w tym wszystkim czuje się jej córka, Maya. - Mamo, posłuchaj mnie przez chwilę, chcę ci coś ważnego powiedzieć! - Nie, nie, tylko żadnych więcej kłopotów, wystarczą mi te, które mam. Ten rachunek za światło... - Mamo, przestań, musisz mnie koniecznie wysłuchać, bo inaczej przyjedzie do ciebie policja. - Policja? Maren, coś ty zrobiła? - Nic. Spróbuj się skupić, to jest wiadomość i dobra, i zła. - Mów wreszcie, o co chodzi! - krzyknęła matka histerycznym głosem. - Tata od nas nie uciekł. On nie żyje. W słuchawce zaległa wreszcie cisza. - Znalezli go na Kyrkudden. Nie żyje od dwóch lat. Od dnia, w którym zniknął. A... a ten straszny list? A gdzie się podziała ta druga, ta młoda ladacznica? - W życiu ojca nigdy nie było żadnej drugiej, ojciec był niewinny. W obliczu tego cudownego faktu dla matki nie liczyły się tak istotne kwestie jak ta, kto napisał list i jak doszło do śmierci męża. Maya, nie zwlekając, zapytała ją o dziennik wizyt domowych. - Przecież chyba pamiętasz, Maren, ojciec zabrał ze sobą dokładnie wszystko z biurka, do najdrobniejszego papierka. Nie mam pojęcia, co on z tym zrobił. Maya nie chciała nic jej mówić o tym, że ktoś pozacierał wszelkie ślady. Wolała, by matka pozostała w tym stanie szczęśliwego i smutnego zarazem upojenia, w jaki ją wprawiła, i odłożyła słuchawkę. Wszyscy troje zeszli na dół do pokoju Mai. - Czy nie widzicie tu wyraznych paraleli? - odezwał się Simon. - Twoja matka dostaje list informujący o tym, że twój ojciec ją zdradził i odchodzi z inną. W tym samym czasie moja żona zasypywana jest plotkami, że ty i ja spłodziliśmy dziecko. A przecież nawet się nie znaliśmy! - W tym samym czasie? - powtórzyli razem, jak na komendę, Maya i policjant. - No tak. Plotki zaczęły krążyć pod koniec lata tego samego roku. - Wtedy nie było nas już w Mark - rzekła Maya po namyśle. - Przeniosłyśmy się z mamą do Oslo... Zamilkła. Obaj mężczyzni patrzyli na nią z wyczekiwaniem, ponieważ nie ulegało wątpliwości, że coś nie daje jej spokoju. - Usunęli wszystkie papiery z pokoju ojca - powiedziała powoli. - Ale istnieje jeszcze jedna szansa. - O czym pani myśli? - spytał z ożywieniem policjant. - Kalendarz. Mieliśmy w domu taki kalendarz na biurko z oddzielną kartką na każdy dzień i zapisywaliśmy w nim każdego, kto do nas dzwonił. Na szczęście nie leżał w pokoju ojca, tylko w przedpokoju, w szufladzie szafki, na której stał telefon. Zawsze kiedy mama albo ja przyjmowałyśmy jakąś wiadomość dla niego, musiałyśmy zapisać ją w kalendarzu. - Ale przecież wtedy nie było was w domu. - Tak, to prawda. Ale jeśli ojciec odbierał telefon w przedpokoju, też odnotowywał rozmowę. - Czy ten kalendarz jeszcze istnieje? - Taak - rzekła Maya niepewnie. - Niedawno temu, kiedy szukałam czegoś w domu, w jednej z szuflad znalazłam wszystkie biurkowe kalendarze z ostatnich kilku lat, starannie powiązane. - Zwietnie! Należy tylko mieć nadzieję, że w kalendarzu są wszystkie strony. - Czy mam zadzwonić jeszcze raz do domu? - spytała Maya, niezbyt zachwycona taką [ Pobierz całość w formacie PDF ] |