[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wplątana, biorąc pod uwagę pieniądze, które miała przy
sobie.
- Tamtej nocy była przerażona - przypomniał Da-
vid. - Posiniaczona i wyczerpana, ale bardzo atrakcyj­
na. Może modelka? Nie wiem, co mamy z tym zrobić.
- Ja wiem - rzekł Clint. - Wrócę do szpitala.
David podążył za nim.
- Muszę zrobić zakupy i wrócić na ranczo po Ma-
rissę z dzieckiem, by zawiezć je do szpitala, jeśli to
możliwe - powiedział przyjacielowi.
- Zadzwonię i ci powiem - obiecał Clint. - Sądzę,
że Tara nie będzie temu przeciwna.
- Dziękuję. Nie przejmuj się. Może trafi się jeszcze
okazja, by schwytać tego faceta w szpitalu - powie­
dział David.
- Nie chcÄ™, by ktokolwiek skrzywdziÅ‚ naszÄ… nie­
znajomÄ…, ale żywiÄ™ nadziejÄ™ na to spotkanie. NastÄ™p­
nym razem nie dam się zaskoczyć.
- Masz numer mojej komórki, prawda? Będę czekał
na wiadomość.
- Oczywiście.
- Do zobaczenia. - David pospieszyÅ‚ do auta, nie­
spokojny, że naraziÅ‚ MarissÄ™ na niebezpieczeÅ„stwo, an­
gażując ją jako nianię.
Zanim uruchomił silnik, zadzwonił do rządcy ran-
cza, by uprzedzić go o zagrożeniu i prosić o wzmo­
żenie czujnoÅ›ci. Po rozmowie ruszyÅ‚ do sklepu na za­
kupy i wrócił do domu, jak mógł najszybciej. W życiu
bywaÅ‚ w znacznie bardziej niebezpiecznych sytu­
acjach, wiÄ™c zastanawiaÅ‚ siÄ™, czemu tak bardzo przej­
muje siÄ™ obecnÄ….
Nim dojechał na ranczo, odebrał telefon od Clinta,
z którego wynikało, że Tara zgadza się na wizytę Ma-
rissy z dzieckiem w szpitalu. O czwartej po południu
jechał z powrotem do Royal. Tym razem wiózł Au-
tumn i jej nianię. Obserwując zaróżowione od wiatru
policzki dziewczyny, David wspominaÅ‚, że kilka go­
dzin temu je całował. Wyglądała fantastycznie i była
wyraznie zadowolona ze zbliżajÄ…cej siÄ™ chwili odwie­
dzin w szpitalu.
Wcześniej, kiedy wrócił na ranczo, zaskoczyła go
pytaniem, czy, skoro będą w Royal, zechce odwiedzić
jej babcię i zjeść kolację w jej rodzinnym domu.
Zgodził się, lecz teraz żałował danego słowa. Nie
wiedział, czy powinien spotykać się z jej rodziną. Mógł
się domyślać, że jej krewni są go ciekawi, skoro Ma-
rissa zamieszkała na ranczu.
WszedÅ‚ do szpitala, otoczywszy dziewczynÄ™ ramie­
niem. Marissa niosła śpiącą Autumn. Mała była ubrana
na różowo i wyglądała rozkosznie. Mężczyzna zaczął
sobie uświadamiać, jak bardzo dziecko stało mu się
drogie. Przyznał teraz rację doktorowi Justinowi, który
sugerował, że po trzech dniach opieki nie będzie już
myślał o oddaniu małej.
Uważnie przyglądał się wszystkim mężczyznom
w szpitalu, choć zdawaÅ‚ sobie sprawÄ™, iż matkÄ… Au­
tumn mogło interesować się więcej osób. Na oddziale
intensywnej opieki zapytał o Tarę Roberts i ruszył
z MarissÄ… do poczekalni.
- Pan Sorrenson? - zwróciÅ‚a siÄ™ doÅ„ po chwili wy­
soka, zgrabna blondynka, uśmiechając się jednocześnie
na powitanie do Marissy.
- Witaj, Taro - odezwała się dziewczyna.
- To dziecko naszej nieznajomej? - spytaÅ‚a pielÄ™g­
niarka.
- Dziękuję, że zgodziłaś się na spotkanie Autumn
z mamą. Rozsądek mi mówi, że małej jest wszystko
jedno, lecz serce podpowiada coÅ› innego.
- Taka wizyta nie zaszkodzi. Zaczekajcie jeszcze
kilka minut, nim was poproszÄ™. Do pokoju wejdzie tyl­
ko Marissa z małą.
Tara wyszła na chwilę i zaraz wróciła.
- Tylko kilka minut - powiedziała, wprowadzając
dziewczynÄ™ z dzieckiem do chorej.
W pokoju słychać było szmer szpitalnych urządzeń.
W łóżku leżała nieprzytomna blada kobieta.
- MogÄ™ poÅ‚ożyć przy niej Autumn? - spytaÅ‚a Ma­
rissa.
- Pozwól, że ja to zrobię. To twoja mała córeczka
- powiedziała pielęgniarka, kładąc dziecko obok chorej.
Marissę ogarnął smutek. W głębi duszy wierzyła,
że nieprzytomna matka jakoÅ› wyczuje bliskość wÅ‚as­
nego dziecka. Przymknęła oczy i modliła się, by tak
się stało.
Tara odsunęła się od łóżka i obserwowała niemowlę
oraz chorÄ…. JedynÄ… oznakÄ… jej życia byÅ‚ oddech poru­
szajÄ…cy piersi.
Autumn obudziła się i zaczęła płakać. Pielęgniarka
wzięła ją na ręce.
- Nie płacz, nie trzeba przeszkadzać mamie - rzekła.
- Mam nadzieję, że ona wyzdrowieje - szepnęła
Marissa, biorąc dziecko od pielęgniarki. - Staraj się
wydobrzeć, maÅ‚a ciÄ™ potrzebuje - powiedziaÅ‚a do nie­
przytomnej kobiety.
Dziecko płakało coraz głośniej, dziewczynie też
zbierało się na płacz. Zdawało się jej wbrew logice,
iż Autumn wyczuwa nieszczęście matki i swoje
własne.
Po wyjściu z pokoju chorej natknęła się na Davida
rozmawiajÄ…cego z wysokim mężczyznÄ…, którego uwa­
ga była najwyrazniej skoncentrowana na Tarze.
- To Clint Andover, mój przyjaciel, który strzeże
matki Autumn - przedstawił go mężczyzna.
- Jak się czuje maleńka? - spytał Clint.
- Dobrze. Teraz jest głodna.
- Jeszcze raz dziękuję - dziewczyna zwróciła się
do siostry.
Pożegnali się i David wyprowadził ją ze szpitala,
a Tara wróciła do rozmowy z Clintem.
- Dobra z niej pielęgniarka - powiedziała Marissa.
- A Clint dobrze strzeże naszej chorej - rzuciÅ‚ męż­
czyzna. - Pod jego okiem jest bezpieczna.
- PojadÄ™ na tylnym siedzeniu i po drodze nakarmiÄ™
maÅ‚Ä… - rzekÅ‚a dziewczyna. - PrzestaÅ‚a pÅ‚akać, lecz wi­
dzę, że jest głodna.
- Nakarm ją tutaj - zasugerował David, otwierając
przednie drzwi auta. - To nie potrwa długo, poczekam.
Marissa zgodziła się i zaczęła karmić dziecko.
- Dziękuję, że nas tu przywiozłeś, choć wiem, że
uważasz, że to było niemądre.
- Nie wiadomo, czy coÅ› dobrego z tego nie wy­
niknie - uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™, a ona odpowiedziaÅ‚a uÅ›mie­
chem, lecz w tej chwili znów przypomniaÅ‚a sobie by­
Å‚ego męża, który podobnie czarowaÅ‚ uÅ›miechami i pra­
wił komplementy.
Zaczęła się zastanawiać, czy David towarzyszy jej
tak często ze względu na nią samą, czy po to, by strzec
dziecka. Z pewnością budziła w nim pożądanie, nic
więcej. Czuła się bezradna i bezbronna po przejściach
nieudanego małżeństwa.
- Gotowa? - spytał mężczyzna.
Skinęła gÅ‚owÄ… i wyjaÅ›niÅ‚a mu, jak jechać do jej ro­
dzinnego domu.
- Babcia nie obawia się cholesterolu. Zdaje się, że
dziś na kolację będą pieczone kurczaki - uprzedziła
Marissa.
- Brzmi zachęcająco - uznał David.
Na spotkanie wyszÅ‚a im siwowÅ‚osa kobieta w nie­
bieskim swetrze i popielatych spodniach. Jej brÄ…zowe
oczy uważnie wpatrywały się w ranczera.
Mężczyzna odniósł wrażenie, że ta wizyta nie jest
całkiem przypadkowa. Babcia Marissy najwidoczniej
zamierzała go sprawdzić.
- David Sorrenson, a to Louisa Wilder - przedsta­
wiła ich sobie dziewczyna.
Ranczer uÅ›cisnÄ…Å‚ jednÄ… rÄ™kÄ… dÅ‚oÅ„ starszej pani, dru­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • WÄ…tki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.