[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szybach, a niekiedy szarpnęły się drzewa i pogięte, nagie gałęzie migotały za oknami wid-
mowymi zarysami.
Dosyć często zaglądał do pokoju okrągłego, lecz zawsze zastawał to samo: siedzieli zapa-
trzeni w siebie w jednako znieruchomiałej pozycji. Jak dwa posągi o żywych, a nieprzytom-
nych spojrzeniach majaczyli w tym zielonawym świetle, niby pod wodą rozdrganą i mętną.
Zbliżał się do nich, przemawiał, dotykał ich rąk lodowatych, próbował unosić, ale byli jakby
zrośnięci z podłogą, że mimo wysiłków nie potrafił ich nawet poruszyć z miejsca.
 Który z nich Joe?  myślał z niezmierną udręką i nie mogąc tego rozstrzygnąć znowu
spacerował po mieszkaniu. Czekał coraz niecierpliwiej na rozwiązanie tej oszałamiającej za-
gadki. Biła już szósta rano, gdy przeciągły jęk przedarł się z okrągłego pokoju. Rzucił się tam
gorączkowo, Joe leżał omdlały na środku i był tylko sam jeden. Przenieśli go na łóżko, trzez-
wiąc tak energicznie, że wkrótce otworzył oczy, rozejrzał się przenikliwie i zupełnie przy-
tomnie szepnął:
 Czy on jest jeszcze?  coś jakby trwoga zadrgała mu w głosie.
 Nie ma nikogo. Jak się czujesz?
81
 Jestem strasznie znużony, strasznie... strasznie...  powtarzał coraz wolniej i senniej. Ze-
non posiedział przy nim, dopóki na dobre nie zasnął, i wrócił do swego mieszkania, i natych-
miast położył się do łóżka.
Ale o jedenastej już był w British Museum, pod kolumnadą. Czuł się dzisiaj dziwnie smut-
ny i ociężały i mimo usiłowań nie potrafił na niczym skupić uwagi. Wszystkie myśli przecie-
kały przez niego jak woda przez sito, nawet wspomnienia nocy nie wywoływały żadnych
żywszych uczuć, były również obojętne jak wszystko. Był jak ten dzień, znużony, mglisty i
nudny.
Wreszcie ukazała się Ada, piękna, strojna i czarująca, że spoglądano na nią z podziwem.
Przywitali się w milczeniu; on bowiem nie miał nic do powiedzenia, zaś ona tak wiele, że
tylko jej oczy zaśpiewały hymn radości, a na usta buchnęły uśmiechy, jakby odblaski poża-
rów wewnętrznych.
 Wygląda pani nadzwyczajnie  szepnął zdawkowo.
 Bo jestem w tej chwili szczęśliwa!  przycisnęła się do niego ramieniem, czuł, jak się
rozdygotała.  Mów do mnie! Jestem głodna twojego głosu, tyle lat czekałam  prosiła z tkli-
wością.
 Pozwól mi tę pierwszą chwilę uczcić w milczeniu  powiedział wyszukanie z jakimś
anemicznym uśmiechem na wargach.
Weszli do egipskiej sali. Sfinksy, potężne sarkofagi, bogowie i posągi świętych zwierząt,
złomy kolumn i prawieczne szczątki umarłego przed wiekami życia stały niezmierną ciżbą w
olbrzymiej i nieco mrocznej galerii. Lśnięcia porfirów, przebladłe barwy malowideł, tajemni-
cze napisy i nieodgadnione uśmiechy bóstw zapatrzonych pustymi oczami w dal niepojętą
rozsiewały dokoła posępną i trwożną cichość. Groza tajemnicy przemawiała milczeniem.
Wieczność taiła się w głuchym i obojętnym trwaniu. Ze zrenic bóstw płynęło nieubłaganie i
konieczność, a ich kamienny spokój drażnił, niepokoił i przesycał duszę człowieczą tragiczną
trwogą...
 Dlaczego wyjechałeś z kraju?  spytała nagłe.
 Wypędziła mnie twoja obojętność! Nie pamiętasz?
 Moja obojętność!  powtórzyła echowo.
Zbudził się w nim stary, dręczący żal, aż się od niej odsunął.
 Przyszedłem prosić cię o wyjaśnienia.
 Tylko po to?  krzyk przerażenia zadrgał w jej głosie i oczach.
 Miałem je wczoraj obiecane  usprawiedliwiał się bardzo zimno, bowiem wydała mu się
wroga i postanowił się bronić.
Usiedli pod olbrzymim złomem, pokrytym hieroglifami.
 Tak, masz prawo żądać... powiem ci wszystko... pytaj...  Jej głos się przełzawił i twarz
omroczała bolesnym smutkiem. Nie zważając na to, zatopił w niej drapieżne, nielitościwe
zrenice.
 Dlaczego wtedy... tej nocy?...  nie potrafił skończyć pytania.
 To twoja córka!  odpowiedziała nieulękle i szczerze.
Odsunął się gwałtownie i w najgłębszym zdumieniu, prawie z przestrachem, nie mogąc
przez długą chwilę przemówić.
 Wandzia... moja córka... Wandzia...
 Twoja. Masz wyjaśnienie...
 To wyjaśnia jeden fakt, ale nie wszystko! Błądzę w ciemnościach i nie mogę nic zrozu-
mieć! Wandzia moja córka! Ale dlaczego pózniej byłaś taka obojętna? Dlaczego pozwoliłaś
na moją mękę? Dlaczego zmusiłaś mnie do ucieczki? Dlaczego?  rzucał pytania niby kamie-
nie miażdżące, a tak zapamiętale i mściwe, aż spojrzała w niego błagalnie.
 Powiem ci wszystko... szczerze, niczego nie ukrywając... Niech się stanie, co się ma
stać... Zbierałam odwagę na tę chwilę, a teraz, Boże, jakże mi ciężko! Ty nie masz pojęcia,
82
jak może pragnąć dziecka kobieta samotna, taka panna mężatka, jaką ja byłam... A ty byłeś
moim ideałem człowieka, wiedziałam, że mnie kochasz, i czułam, że na każde moje skinie-
nie... Ależ czyż mogłam powiedzieć, czego pragnę od ciebie?... Z całą szczerością mówię ci
w tej chwili, że wtedy nie ciebie, nie twoich uniesień ni nawet własnego szczęścia było mi
potrzeba... Pragnęłam całą siłą nieprzepartego instynktu  macierzyństwa i nie mogłam się
odważyć... Musiałam przezwyciężyć w sobie wszystkie wstydliwości kobiece, wkorzenione
od wieków, całą moją naturę... Całe miesiące trwała ta męka... Nie domyślałeś się nawet, co
się we mnie dzieje... Czekałam jakiego cudu, a że cud nie nastawał... odważyłam się wreszcie
tej nocy... Masz całą prawdę. Nie wstydzę się tego, bo jestem matką... twojego dziecka...
Umilkła rozpłomieniona jakimś głębokim, świętym wrażeniem i była tak piękna i pory-
wająca w szczerości swoich wyznań! Obnażyła się przed nim do rdzenia swojej istoty i sta-
nęła jak samo życie, wiecznie żądne zapładniań i wiecznie zapładniające, jak słońce niepoka-
lana, jak kwiat przeczysta i jak Ewa dumna świętością swoich przeznaczeń...
Ale Zenon tego nie odczuwał, gdyż wyssawszy z jej wyznań straszne upokorzenie, syknął
z tłumioną wściekłością:
 A potem przestałem ci być potrzebny! Pajęczyco!
 Nie mów tak do mnie, to potworne!
 A nie jestże jeszcze potworniejsze, coś mi powiedziała? Więc nie miłość rzuciła cię w
moje ramiona, nie szał jakiejś świętej chwili uniesienia, lecz tylko dziki, rozrodczy instynkt!
Nie pożądałem cię przecież jak samicy, nie, kochałem twoją duszę, twoją wzniosłość, twoją
człowieczą dostojność kochałem! A tyś szukała we mnie tylko samca! Czemuż na mnie wy-
padł ten wybór! Byłem tylko użyty za narzędzie... to wprost straszne!
Dławiła go bezsilna wściekłość, upokorzenie i niewysłowiony żal. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mons45.htw.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © (...) lepiej tracić niż nigdy nie spotkać.