[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rwał ją na ręce. Dramatyczne sytuacje wymagają dra matycznych rozwiązań. Kiedy ją podniósł, Meg wreszcie zaczęła myśleć. Na pewno przemoczy mu ubranie, a przecież to lord Ru therford. Oczy znów mu zlodowaciały. Nie wolno jej nazywać go Markiem. To zbytnia poufałość. - Milordzie, proszę, muszę się przebrać. - Gdy tylko się wysuszy, poczuje się lepiej. Marzyła o ciepłe. Gdyby Marc ją tak niósł i niósł, zaraz by się rozgrzała... Niósł ją? Co on, u licha, robi? To przecież jego pokój! Dla czego tu ją przyniósł? Zdjęta nagłym przerażeniem, zaczęła się bronić, i za raz odkryła, że silne ramiona Marca całkowicie unie możliwiają ucieczkę. Przyciskały ją do torsu niczym że lazne obręcze. Usłyszała, jak drzwi zamykają się z trza skiem. Kompletnie spanikowała. To jednak musiał być lord Rutherford! Miał fatalną reputację... Gdzie się po dział Marc? Znów stała o własnych siłach. - Zciągaj ubranie. - N... nie! - Meg... - Głos lorda Rutherforda znowu przypo minał głos Marca. A może to Marc mówił jak lord Ru therford? Jakkolwiek było, w głosie wyczuwało się iry tację. - Meg... ściągaj ubranie i natychmiast wchodz do wanny. Zanim umrzesz na zapalenie płuc! Wpatrywała się w niego jak otępiała. Nie mogła rozebrać się w jego obecności. Co z tego, że w towa rzystwie gardzono nią. Przecież nie była pozbawiona wstydu! Marcus wymruczał pod nosem jakieś przekleństwo, chwycił ją wpół i zaczął rozbierać. Zaszokowana, pró bowała go odepchnąć, ale była zbyt słaba i zdezorien- towana. A on już rozpiął guziczki żakiecika zachodzą cego wysoko pod szyję, a następnie rozplatał sznurówki stanika. Choć dokładał starań, by jej nie dotykać, palcami nieuchronnie muskał delikatną skórę, co pozbawiło Meg resztki energii potrzebnej do symbolicznej choćby obrony. Stała bezsilnie, speszona, poddając się delikat nym pieszczotom, które paliły jej drżące ciało. No właś nie, z zimna czy też z dziwnej rozkoszy drżała? Suknia w okamgnieniu wylądowała na podłodze, a Meg kuliła się w koszuli i halce. Marcus ku swemu przerażeniu stwierdził, że jego ciało zdradza go. Nie mógł nie zauważyć reakcji Meg na te mimowolne pie szczoty. Wpatrywała się w niego, bez reszty zdeprymo wana, lekko, kusząco rozchylając delikatne wargi. Na dodatek przemoczona bielizna odsłoniła to, czego ist nienie podejrzewał i niezłomnie ignorował przez dwie długie noce. Mianowicie rozliczne wdzięki panny Mar- guerite Felłowes. Wziął się w garść. Na moment zamknął oczy, by za trzeć obraz, który się przed nimi wyłonił, a następnie otworzył je na powrót. Dobry Boże, Meg była dosłow nie przemoknięta do suchej nitki, bawełniana koszula i halka przylgnęły do smukłego ciała; każda okrągłość była wystawiona na jego gorące spojrzenie. Dwie kre mowe krągłe piersi sterczały pod cienkim materiałem, gibka talia i długa, cudowna linia ud! Boże, była pięk na! Jak to by było leżeć z nią w łóżku? Smakować? Ko chać? Mógł to sobie wyobrazić... miękka... uległa... czarująca... Do diabła, o czym on myślał? Miał przecież zrobić jej rozgrzewającą kąpiel, a nie zaciągać do łóżka! Choć zapewne tam jeszcze lepiej by ją rozgrzał... Zaklął, wziął Meg na ręce i podszedł do wanny. - Marc? Co pan robi? - Była przerażona i jego po stępowaniem, i tym, że nie była w stanie się opierać. Je śli Marc zamierzał ją zniewolić, to ona. Lord bez zbędnych ceregieli wrzucił ją z głośnym pluśnięciem do krótkiej, głębokiej wanny. - Och! Och... - Okrzyk wywołany szokiem prze szedł w westchnienie rozkoszy, gdy tylko ciepło zaczę ło przenikać w głąb jej ciała. Nie dbając o niestosow ność sytuacji, zamknęła oczy w błogiej rozkoszy i opar ła się o brzeg wanny. Po chwili poczuła, że leje się na nią woda. Otworzyła oczy. Marc klęczał obok niej, za nurzał gąbkę w wodzie, po czym wyciskał ją na jej ra miona i piersi. To było cudowne. Nie chodziło tylko o to, że zrobiło jej się ciepło. Lord Rutherford zdaje się zniknął na do bre, ustępując miejsca Marcowi. Uśmiechnęła się do niego, potworności popołudnia znikły w kłębach pary. Wkrótce będzie musiała stanąć twarzą w twarz z ponu rą rzeczywistością i hrabią Rutherfordem, ale na razie miała Marca, który się o nią troszczył, korzystała więc z chwili. Z wyrazem błogości na twarzy pozwoliła od płynąć myślom. Marcus zamknął oczy, by odgrodzić się od tego uf nego, ujmującego uśmiechu, nie wspominając o cu downych kobiecych kształtach, podkreślanych przez przylegającą do ciała przemokniętą przejrzystą baweł- nę. Natomiast halka unosiła się na wodzie, na przemian kusząco zasłaniając i odsłaniając długie smukłe nogi. Ponuro pomyślał, że gdyby pani Garsby kiedykolwiek o tym usłyszała, Meg nie pozostałoby nic innego, jak udać się do najbliższego przytułku dla upadłych kobiet. Choć panna Fellowes z poczucia dumy nie wyznała mu prawdy, nie miał najmniejszych wątpliwości, dlaczego została odprawiona. - Cieplej ci, Meg? - O, tak! - Westchnęła z rozkoszy, kompletnie nie świadoma, jak zmysłowo to zabrzmiało. Marcus nie miał ochoty myśleć o tym, jak w innych okolicznościach takie westchnienie podziałałoby na je go już i tak doprowadzone do ostateczności zmysły. Na litość boską, to prawie dziecko! - napomniał się surowo. Pomyślał też, że Meg nie całkiem jeszcze wy- dobrzała, poza tym ma wystarczająco dużo kłopotów i on nie powinien przysparzać jej nowych. Raptownie wstał. Nie był w stanie zaufać sobie na tyle, by ją wytrzeć. Po kilku krokach znalazł się przy sznurze od dzwonka. Postanowił wezwać panią Barlow, co powinien był zrobić przed dziesięcioma minutami. Nie miał pojęcia, co w niego wstąpiło, że tego nie uczy nił. Ogarnęła go dziwna czułość, pragnął zająć się Meg osobiście. Wydawało mu się to takie naturalne i oczy wiste... Teraz, kiedy stał cały drżący, odwrócony plecami do niej, uświadomił sobie swój błąd. Boże! A on sądził, że młodość i niewinność nie mają dla niego żadnego po- I wabu. Nie mógł się bardziej mylić. Pukanie wyrwało go z zamyślenia. Barłow. Podszedł do drzwi i uchylił je odrobinę. - Dzwonił pan, milordzie? - zdziwił się służący. - Jeszcze się pan nie kąpie? Woda wystygnie... Coś się stało? - Tak... Panienka Meg jest w domu. Wsadziłem ją do wanny. Pani Garsby nie przyjęła jej, toteż wróciła pieszo w tę burzę. Mógłbyś poprosić żonę, żeby przy szła na górę, wytarła pannę Meg i pomogła jej się prze brać w suche rzeczy? Barłow najpierw się zdumiał, a potem jego stare oczy błysnęły złowrogo. - A to suka! - Właśnie... - Dodał kilka barwnych epitetów pod adresem pani Garsby, by Barłow nie miał wątpliwości co do uczuć jego lordowskiej mości. - Zaraz przyślę Agnes, milordzie. Przyszła do domu pieszo? W tę burzę? Biedactwo. Gdy Barłow odszedł, Marcus zainteresował się torbą Meg. Otworzył ją i znowu zaklął. Była całkowicie prze moknięta wraz z całą zawartością. Na skutek podłości pani Garsby, która nie wykazała odrobiny zwykłej ludzkiej przyzwoitości, Meg nie miała co na siebie włożyć. Podszedł do komody i wyciągnął koszulę nocną. Meg się w niej utopi, ale przynajmniej będzie jej ciepło. Szlafrok z ciężkiego czerwonego jedwabiu leżał na fo telu. Też może się przydać. Omiótł wzrokiem pokój. A, jeszcze surdut do konnej jazdy, kilka koców i panna Fellowes będzie mogła usiąść i coś zjeść, wyglądając przy tym przyzwoicie. Z jego punktu widzenia im wię [ Pobierz całość w formacie PDF ] |